Rozdział 22

Kilka dni później 

   Siedziałam na łóżku i słuchałam kolejnej płyty Coldplay, gdy zapukano do mojego pokoju. Nie czekając na odpowiedź, Jay otworzył drzwi, patrząc na mnie ostrożnie. Czemu tak? Miałam jeszcze fatalniejszy humor niż dotychczas. Potrafiłam się dziś rozpłakać w każdej chwili. Bywa tak przy słabszych dniach.
   - Charlie, masz gości - powiedział, na co kiwnęłam głową, by ich wpuścił.
   Przybyszami byli moi przyjaciele. Dawno ich nie widziałam ani nie gadałam. Hayley, Steven i Chad weszli powoli do pokoju i zbliżyli się do mnie. Ja ściszyłam nieco muzykę i czekałam aż się usadowią. Hayley jak zwykle usiadła obok mnie, Steve po drugiej stronie łóżka po turecku, z Chad na skraju materaca. Przeczuwałam po ich minach, że mają złe wieści.
   - Coś się stało? - spytałam cicho.
   - Nie przyszliśmy cię pocieszać, bo wiemy, że masz już dość - zaczęła Hayley.
   - Mamy inną, dość ważną sprawę - wytłumaczył Steve - Chodzi o nas. O zespół.
   Popatrzyłam na nich wyczekująco.
   - Potrzebujemy przerwy. Wszyscy - kontynuował Chad.
   - Moja mama ciężko choruje - westchnął długowłosy - Nie radzi sobie, więc muszę do niej jechać i pomóc z braćmi.
   - A mój brat przyjechał do rodziny i chcę ich odwiedzić. Rzadko do nas przyjeżdża i strasznie za nimi tęsknię - mówiła.
   - A ja potrzebuję po prostu o wiele dłuższego odpoczynku - dokończył wyjaśnienia Chad, jak zwykle nie zdradzając nic więcej.
   Tak bardzo ich rozumiałam, że przystałam na tej decyzji. Ja też teraz potrzebowałam czasu na załatwienie własnych spraw. Mimo, iż miałam już prawie miesiąc przerwy to nadal jej potrzebowałam. Kocham ten zespół, ale jeszcze nie mogłam wrócić. Brak sił.
   Gdy się z nimi zgodziłam, atmosfera z lekka się rozluźniła. Zaczęli rozmawiać, śmiać się co jakiś czas, żartować sobie. W ten sposób próbowali mnie pocieszyć choć trochę. I nawet im się udało. Co pewną chwilę uśmiechałam się lekko, co zauważali od razu i cieszyli się z tego ogromnie. W końcu przyłączyłam się do rozmowy na krótki czas, gdy zaczęli temat wyjechania razem na wakacje. Planowaliśmy to już dawno, ale nie wiedzieliśmy kiedy będziemy mieć czas na to. No cóż, musieliśmy odłożyć te plany na czas nieokreślony.

Następnego dnia                                                    ***

   Idę leśną ścieżką w letnie popołudnie. Jest przyjemnie ciepło. Słońce opatula moją skórę delikatnymi promieniami. Jared jest obok, trzyma moją dłoń. Jesteśmy tacy szczęśliwi w swoim towarzystwie. Patrzę na drogę, którą spacerujemy i zauważam czerwone ślady, plamy. Przystaję na chwilę i przyglądam się temu. Krew. Skąd tu krew? Spoglądam na Jareda, który tak samo jest zaintrygowany. Idziemy tymi śladami, by zobaczyć do kogo należy. Schodzimy ze ścieżki i przechodzimy przez zarośla. Już z daleka dostrzegam trumnę. Dębowa i duża. Zamknięta. Poznałam tą trumnę. Szybko do niej podchodzę i patrzę na nią. Serce wali mi jak oszalałe. Próbuję jej dotknąć, lecz mnie opatrzyła. Odskakuję gwałtownie. Nagle trumna się otwiera. Sama z siebie. W środku widzę martwe ciało. Ciało taty. Pełne krwi. Wszystko we krwi. Moje ręce we krwi. Krzyczę...

   Obudziłam się z krzykiem w środku nocy, jakbym rzeczywiście zobaczyła zakrwawione ciało. Podniosłam się do pozycji siedzącej i ciężko oddychałam. Nagle ogarnęła mnie czarna rozpacz. Zasłoniłam twarz dłońmi, czując wszechogarniający mnie strach, lęk. Wpadłam w panikę. Zaczęłam płakać. Skuliłam się i próbowałam stłumić w sobie histerię. Wmawiałam sobie, że to tylko sen, lecz obraz taty we krwi jest dla mnie nie do zapomnienia. Nie rozumiałam tego. Przecież on nie został zamordowany. On był chory. Czemu tak się działo w moich snach?
   Jared wparował do mojego pokoju wystraszony i od razu znalazł się obok mnie, po czym mocno objął rękoma. Oparłam głowę o jego ramię, a on próbował mnie uspokoić.
   - Już dobrze - szeptał mi do ucha - Jestem tutaj. Nic ci nie grozi. Jesteś bezpieczna.
   Nie dochodziły do mnie jego słowa, ale powoli przestawałam histeryzować, a to za sprawą jego dotyku. Minęło jakieś dziesięć minut zanim przestałam myśleć o tym koszmarze. Jay co chwilę całował moje czoło, dając znać, że jest ze mną. Tak brakowało mi jego czułości. Znowu poczułam się bezpiecznie. Podniosłam lekko głowę, lecz nie patrzyłam wciąż na niego. Złapał moją twarz, chwytając mnie za policzki i skierował tak, bym na niego patrzyła. Był bardziej przerażony ode mnie. Bardzo się o mnie martwił. Nie dziwię się. Sama bym się przeraziła takim zachowaniem.
   - To tylko sen, Charlie - oparł czoło o moje - Tylko.
   Trzymając go za nadgarstki, patrzyłam w jego tęskne i smutne oczy. Już dawno mnie tak nie dotykał. Pragnął to zrobić, ale wciąż dawał mi tą cholerną przestrzeń. Teraz uznał, że to już za długo. Potrzebowaliśmy siebie nawzajem.
   Nagle mnie pocałował. Delikatnie i czule. Jak za pierwszym razem, lecz już nie bał się, ze go odtrącę. Był pewny, że tego chciałam, że potrzebowałam.
   Uwolniłam się z jego rąk, by się położyć. Ale nie na długo rozstałam się z ciepłem jego ciała. Ułożył się obok mnie, objął ręką w pasie i przyciągnął do siebie, wtulając się w moje plecy. Nachylił się jeszcze na chwilę, by pocałować mnie w szyję i szepnąć mi cicho "dobranoc" tuż przy moim uchu.

Rano                                                                    ***

   Otwarłam leniwie oczy, bo poczułam czyjś wzrok na sobie. Leżący obok mnie Jared już nie spał i czekał, aż się wybudzę. Patrzył na mnie czule. Mimowolnie się uśmiechnęłam do niego. Odwzajemnił gest, po czym przejechał kciukiem po moim policzku.
   - Dzień dobry - powiedział cicho zachrypniętym głosem.
   Zastanawiałam się która jest godzina. Sądząc po tym, że słońce już padało przez okna do pokoju stwierdziłam, że nie dość wczesna. Spojrzałam na zegar ścienny. Dziewiąta. Dobrze mi się spało, skoro nie obudziłam się już ani razu od czasu tamtego snu. To chyba zasługa Jaya. Pierwszy raz od dłuższego czasu nie śnił mi się już koszmar podczas spania. Poczułam bezpieczeństwo, które dawał mi mój chłopak. To dobry znak.
   - Jak się spało? - spytał.
   - Bywało gorzej - przetarłam oczy.
   - Jesteś głodna? - pokiwałam głową - To idę nam coś zrobić - nachylił się, by dać mi krótkiego i słodkiego buziaka w usta.
   Jednak nie dałam mu wstać i odejść. Wplątałam palce w jego włosy i przyciągnęłam, by całował mnie dalej. Ucieszyło go to, więc pogłębił pocałunki, będąc tuż nade mną. Tęskniłam za tym tak bardzo, że nie wytrzymałam dłużej. Ponad trzy tygodnie bez niego to męki.
   Jego dłonie wędrowały po moim ciele jak szalone. Chciał dotknąć każdego skrawka mojej skóry, czym mnie rozpalał. Miękkie usta muskały moją szyję, zasyłam delikatnie, przez co jęknęłam lekko W tym momencie przerwał i spojrzał na mnie ciemnymi od pożądania oczami. Tak ciężko jest nam się opanować, gdy oboje tego chcemy.
   - Może najpierw coś zjemy, co? - uśmiechnął się zadziornie.
   - Słusznie - opanowywałam oddech.
   Wstał z łóżka i pociągnął mnie za sobą, bym się podniosła. Trzymając się za dłonie, powędrowaliśmy na dół do kuchni. Pierwszy raz od dłuższego czasu uśmiechałam się za sprawą krótkiej chwili. Znów czułam radość ze zwykłej rzeczy, choć moje serce wciąż ubolewa po stracie. Szczęście, że mam w sobie tyle siły, by nie zapaść ponownie w depresję.
   Usiadłam przy kuchennym stole i patrzyłam na Jaya, który z dobrym humorem przyrządzał dla nas śniadanie. W tym momencie do pomieszczenia wkroczył Matt i z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy, patrzył prosto na mnie. Po chwili widzę ten jego cwaniacki uśmieszek, gdy zauważył, że wpatrywałam się na Jareda tak jak zawsze.
   - Charlie, ty tutaj? - podszedł, po czym pocałował mnie w czoło, siadając obok - Jak się czujesz?
   - Lepiej niż wczoraj - pierwszy raz użyłam słowa "lepiej" zgodnie z prawdą. - Chyba powoli się godzę z myślą, że go nie ma.
   Uśmiechnął się do mnie współczująco, ale też dostrzegam ulgę w jego oczach. To za pewne spowodowane tym, że powoli zaczynałam wracać do siebie. Upadłam, ale jednak wstałam. Nie poddaję się przez strach. "Wolę upaść i wstać, niż przez całe życie klęczeć"*.
   - Czyli już nie jesteś smutna? - spytał niepewnie, choć znał odpowiedź.
   - Ciągle jestem. I tak będzie pewnie już zawsze. Ale mimo wszystko będę szczęśliwa. Już jestem, bo mam was - puściłam mu oczko.
   - Nasza Charlie wróciła - uniósł ręce ku górze.
   Zaśmiałam się, co spowodowało, że obaj na mnie spojrzeli z zadowoleniem. Już dawno nie słyszeli mojego śmiechu. Głośnego, ale zabawnego. Popatrzyłam w oczy Jareda. Były pełne nadziei. Nadziei na lepsze jutro. Ucieszyłam się, że mimo wszystko wciąż we mnie wierzy. Jego wsparcie w trudnych chwilach jest dla mnie najważniejsze teraz. Z tatą jest inaczej. Mimo straty nie czuję, żeby mnie opuścił. Nadal jest. W moim sercu. I zostanie tam na zawsze.
   Zabraliśmy się za śniadanie, które okazało się przepyszne. Podczas jedzenia rozmawialiśmy ze sobą jakby nigdy nic. Chłopaki opowiadali mi jakieś głupie historyjki z cyklu "Czego o nich nie wiem?". Za każdym razem wybuchałam niekontrolowanym śmiechem. Mówili jak kiedyś każdą jedynkę, którą dostawali w szkole, zmieniali na czwórki, by nie dostać szlabanu od rodziców. Myśleli, że ich nie przyłapią. Niestety już wtedy kamery monitoringu dobrze działały. Za karę przez cały weekend sprzątali szkolne korytarze. Może i śmiali się z nich wszyscy znajomi, ale oni to wspominają z uśmiechem. Sądzą, że było warto. Niezapomniane chwile.
   Zeszliśmy w trakcie rozmowy na temat ich trasy koncertowej, Mieli już wyznaczone kilkadziesiąt dat koncertów na całym świecie, a liczba wciąż rosła. Trasa zaczynała się od Ameryki, przez Europę, Azję, aż do Australii.
   - Pierwszy koncert już za tydzień tu w LA - mówił Matt - A potem jedziemy dalej.
   - Las Vegas, Seattle, Detroit, Nowy York, Miami... No wszystkie wielkie miasta USA po kilka koncertów w jednym - Jay był bardzo podekscytowany.
   - Zazdroszczę - westchnęłam - Chciałabym zobaczyć jak to jest żyć w trasie.
   - Chciałabyś bardzo? - ożywił się jeszcze bardziej.
   - Kto by nie chciał - zaśmiałam się cicho.
   - A chciałabyś jechać z nami?
   Otwarłam szerzej oczy.
   - Chyba nie mówisz poważnie? - nie ukryłam szoku.
   - Mówię całkiem serio - przyznał.
   Popatrzyłam na Matta, by ocenić, czy Jay tylko żartuje i że taka propozycja jest niemożliwa. Jednak on patrzył na mnie tak samo jak brat - poważnie. To znaczyło, że już wcześniej planowali mnie o to zapytać.
   - Ja nie wiem...
   - Co ci szkodzi? Nie masz nic lepszego do roboty - twierdził Matt - W końcu masz przerwę w zespole.
   Miał rację. Przecież już od poprzedniego dnia mieliśmy ustaloną przerwę na czas około dwóch miesięcy. Co miałabym robić w tym czasie? Siedzieć bezczynnie w domu? Okazja pojechania z chłopakami w trasę to niepowtarzalna okazja na nauczenie się czegoś. Zobaczenia pracy muzyków od drugiej strony. Przygotowania, próby, sesje, wywiady, spotkania z fanami. To wszystko na wyciągnięcie ręki. Jakże bym była głupia, gdybym nie skusiła się na taką propozycję?
   - W sumie czemu nie - uśmiechnęłam się pewnie - Mogę jechać.
   - Tak! - ucieszyli się obaj, po czym Jay dodał - I tak już było wszystko ustalone, więc nawet jakbyś się nie zgodziła, to i tak byś pojechała - pokazał mi język.
   - Fajnie, że mam wybór - powiedziałam sarkastycznie.
   Zaśmiali się głośno, a ja kręciłam głową przez ich głupotę. Po chwili zamilkli na dźwięk dzwonka do drzwi. Matt zmarszczył czoło, po czym wstał i poszedł zobaczyć tajemniczego gościa. Ja i Jay popatrzeliśmy między sobą zdziwieni.
   - Kogo przywiało tak wcześnie? - spytałam bardziej siebie niż jego.
   Wzruszył ramionami i w milczeniu czekaliśmy na Matta, aż wyjaśni kto do nas zawitał. Zamiast tego usłyszeliśmy jakieś głośne... Błagania? Prośby... Jared wstał i tam poszedł, by po chwili wrócić na moment i oznajmić mi, żebym lepiej została na miejscu. Nie mówiąc nic więcej zniknął mi z oczu. Nie rozumiałam czemu niby nie mogłam zobaczyć gościa. Podeszłam bliżej wyjścia z kuchni, by przysłuchać się zawziętej rozmowie, może nawet kłótni. Po głębszym zastanowieniu się stwierdziłam, że znam głos tego nieznajomego. Aż za dobrze...
   Z głośnym biciem serca wyszłam z kuchni, przez salon i prosto do przedpokoju. Stanęłam u progu, gdy zobaczyłam jego twarz. Niebieskie jak niebo oczy, czarne krótkie włosy, lekko w nieładzie, zgrabny nos jak na faceta. Nagle wszystkie wspomnienia wróciły jakby miały miejsce dopiero wczoraj.
   - Mówimy serio. Ona nie zechce z tobą rozmawiać - tłumaczył Jared.
   - To niech mi to powie osobiście - nasze spojrzenia się skrzyżowały.
   Wszyscy odwrócili się w moim kierunku przez co poczułam się nieco nieswojo. Jared westchnął ciężko. Chyba domyślił się, że nie posłucham jego rady. Ciekawość brała górę.
   - Chcesz z nim porozmawiać? - spytał spokojnym, melodyjnym głosem.
   Stałam tam z założonymi rękami i nie mogłam wyjść z podziwu, że Artur ciągle sobie nie odpuścił. W głębi duszy czułam satysfakcję, że wciąż o mnie myślał, że żałował swojego czynu i że teraz patrzył co traci. Mnie już dawno przestało na nim zależeć.
   Patrzyłam na niego chłodnym wzrokiem, bez cienia jakichkolwiek pozytywnych uczuć. Trudne to było zadanie do wykonania, jeśli chodzi o osobę, z którą spędziło się naprawdę piękne chwile. Te jedzenie lodów na plaży, wspólne granie w zespole, spacery po wzgórzach, wieczory w jego mieszkaniu. pocałunki o północy... Przypuszczałam, ze on za pewne też o tym myślał. Jego pogrążone oczy były oznaką nieprzespanych nocy. Lecz twardo udawał, że czuje się świetnie. Ja jednak wiedziałam, kiedy udaje.
   Otrząsnęłam się, kiedy poczułam nadciągającą falę rozpaczy. Wzięłam głęboki oddech i musiałam to z siebie wydusić. Może w środku wszystko krzyczało "tak", to jednak odpowiedziałam:
   - Nie - i tylko tyle z siebie wydusiłam.
   Artur zamknął oczy na chwilę, by następnie przytaknąć, że zrozumiał i przyjął do siebie wiadomość.
   - Tak myślałem - westchnął - Ale pamiętaj... Ja zawsze będę chciał z tobą porozmawiać. Więc jakby co to wiesz gdzie mnie szukać.
   Ostatni raz spojrzeliśmy sobie w oczy, po czym bez słowa pożegnania wyszedł z domu zrezygnowany. Gdy zamknęły się drzwi, poczułam ulgę, ale i złość na siebie, że nie dałam rady powstrzymać łez po jego wyjściu. Nie z powodu tęsknoty za nim. Lecz dlatego, że moja pierwsza miłość skończyła się na dobre. Piękna, ale i bolesna.
   Jared podszedł do mnie i od razu przytulił mocno, bym mogła się uspokoić w jego objęciach. Zdał sobie sprawę, że wymagało to ode mnie dużego wysiłku psychicznego, by nie wybuchnąć przy Arturze. Poradziłam sobie w miarę dobrze. Teraz mogłam wypuścić nerwy na zewnątrz. I tak już dużo łez wylałam przez ostatni miesiąc. Jeden dzień więcej nie robił mi różnicy. Tym razem było to spowodowane czymś zupełnie innym.

*słowa Michael'a Jackson'a
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jest dobrze xD Jest naprawdę świetnie :)
Prawdopodobnie za dwa rozdziały kończę drugą część xD Wtedy będę mogła zabrać się za drugiego bloga, bo za długo odkładam zaczęcie go.
Już was nie będę prosić o komentarze, bo to jak gadanie do ściany (bez obrazy).
Myślałam, że dziś go nie skończę, bo internet nie działa, ale na szczęście wifi nas uratowało!! DZIĘKUJĘ, T.MOBILE NA PRZECIWKO MOJEGO DOMU!!
Nadal zapraszam do przeczytania prologu mojego drugiego opowiadania, które znajdziecie w "Rozdziały" xD
See you soon
:*
:**
:***

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Prolog

Część II: Upadek - Rozdział 14

Rozdział 13