Rozdział 12

Następnego dnia

   Zachorowałam. To trzeba być mną, żeby przeziębić się po świętach. Jeszcze poprzedniego dnia wszystko było w porządku, póki nie zaczęłam kichać wieczorem. Nie spałam całą noc i teraz byłam bardzo wykończona. Wstałam jednak z łóżka, gdyż bardzo mi się nudziło i zgłodniałam. Nie jadłam pół dnia. Przykryłam się dużym, niebieskim kocem i leniwie zeszłam na dół do salonu. Byli tam chłopcy i tata.
   - Miałaś leżeć w łóżku - zauważył tatuś.
   - Co ja, małe dziecko? - jęknęłam - Poza tym czułam się tam samotna.
   - Oj biedna Charlie - zaczął udawać zmartwioną ciocię - Siadaj z nami - zaśmiał się.
   Usiadłam na fotelu, kręcąc głową z niedowierzania. Podkuliłam nogi i patrzyłam w ekran, przysłuchując się rozmowie chłopaków. Gadali o jakiś samochodach, więc tylko słuchałam, bo niewiele miałam do powiedzenia na taki temat. W pewnym momencie Matt i tata gdzieś poszli i zostałam sama z Jaredem, który pisał coś na kartce. Przyglądałam się jego zajęciu. Cały czas pisał, skreślał, poprawiał i znów pisał. Byłam ciekawa co takiego wylewał na papier.
   - Co ty tam tak piszesz? - spytałam.
   - Ostatnio mam wenę. Napisałem w tym tygodniu dwie piosenki - spojrzał na mnie - Myślę, że nadadzą się na nowy album.
   - To się cieszę - uśmiechnęłam się - Przeczytasz to, co teraz masz?
   - Nie - zaprzeczył - Póki nie będzie gotowy, nie pokazuję go nikomu.
   - Nawet mi? - zrobiłam smutną minkę.
   - Tak - wrócił do pisania.
   Westchnęłam i odwróciłam wzrok, ponownie skupiając się na programie. Leciał "Hardcorowy Lombard". Pokazuje on zakręcone życie pracowników lombardu z Detroit. Rodzina Goldów - Les, Seth i Ashley, obsługują codziennie dziesiątki klientów, którzy są zainteresowani kupnem lub sprzedażą rozmaitych przedmiotów. Częściej ci klienci się kłócą niż targują. Bywa to śmieszne. Mimo , że to fajne, to wiem, że jest to wszystko reżyserowane. Gdyby telewizja zaczęła pokazywać prawdę, oznaczałoby to koniec świata. Ja i moje przemyślenia.
   - Jesteś głodna? - usłyszałam pytanie, które wyrwało mnie z zamyślenia.
   - Trochę - spojrzałam w jego stronę - Nalejesz mi zupki? Proszę.
   - Pewnie - uśmiechnął się, wstał i poszedł do kuchni.
   Pomyślałam, że skoro na chwilę zniknął, mogę "przypadkiem" zerknąć do kartki. Nachyliłam się, by sięgnąć do niej.
   - Nie ruszaj tekstu! - krzyknął z kuchni.
   Jak?, byłam w szoku.
   Za dobrze cię zna, zaśmiał się głosik w mojej głowie.
   Znowu ty?
   Masz coś do mnie?
   Aż za dużo.
   Twój problem.
   - Dość - powiedziałam zła, opadając na oparcie.
   Schizofrenia? Nie, to niemożliwe. To tylko moja chora wyobraźnia. Słyszałam ten głosik już podczas mojej depresji. Pojawia się wtedy, gdy w moim życiu są jakieś problemy. A ostatnio mam ich za dużo. Wprost kocham życie...
   Jay przybył z miską zupy dla mnie i mi ja podał.
   - Co ci? - popatrzył na moja przerażoną i złą minę - Wyglądasz jakbyś ducha zobaczyła.
   - Duch byłby lepszy - westchnęłam, biorąc miskę i łyżkę.
   - Co się stało? - usiadł przede mną na stoliczku.
   - Też słyszysz czasem taki głupi głosik w głowie, który cię wkurza?
   Głupi?
   - Gdybym był schizofrenikiem, to byłoby normalne. A tak to... - myślał - Nie, raczej nie.
   - Czyli to ja jestem taka chora czy co? - jęknęłam, zjadając łyżkę zupy.
   - Słyszysz głosy? - spoważniał.
   - Jeden, ale bardzo rzadko - wytłumaczyłam.
   - To i tak jest poważne - stwierdził.
   - Nie ważne - machnęłam ręką, skupiając się na jedzeniu.
   - Jeśli to cie niepokoi, to powiedz - położył dłoń na moim kolanie, gładząc je.
   Popatrzyłam na jego rękę i z trudem powstrzymałam uśmiech i wybuch emocji. Chciałam odtrącić go, ale stwierdziłam, że to by było zbyt podejrzane. Spojrzałam znów na niego udając, że martwi mnie dalej poprzednia sprawa.
   - Jest dobrze, Jared - uśmiechnęłam się dla niepoznaki.
   - Skoro tak uważasz - westchnął.
   Nagle zabrzmiał dzwonek do drzwi. Spojrzeliśmy na siebie zdziwieni, po czym Jay poszedł do przedpokoju. Ja czekałam i zastanawiałam się, kto taki przybył. Okazało się, że gości było więcej. A konkretnie trzech. Wparowali do salonu w moją stronę.
   - Niespodzianka! - zawołali równo, przytulając mnie.
   - Hayley! Steven! Chad! - ucieszyłam się - Wy wariaci! Co tu robicie?
   - Nie możemy odwiedzić naszej kochanej Charlie? - rzekł Steve, siadając na stoliczku.
   - Najwidoczniej chorej - przyjrzała mi się Hayley - Przeziębiona?
   - Niestety - westchnęłam.
   Reszta usiadła na kanapie, a Jay powiedział, że zostawi nas samych i wyszedł na zewnątrz. My za to zaczęliśmy każdy po kolei opowiadać co się działo przez ten tydzień. Jak zwykle była przy tym kupa śmiechu. Hayley opowiadała jak spędzała czas z starszym bratem, którego nie widziała dwa lata. Steven musiał pomóc chorej matce z obiadem, a przy tym opiekować się młodszymi braćmi. Ale on to lubił. Chad w końcu zdradził im swoje zamiary wobec Isabel. Byli w totalnym szoku, ale też pogratulowali mu odwagi. Steven oczywiście na sam początek zaczął go straszyć jak to jest w małżeństwie. W trakcie rozmowy pojawił się tata. Przedstawiłam mu każdego z osobna, po czym dołączył do konwersacji. Gdy wspominałam, że to mój zespół, tatuś zaczął opowiadać jak to on kiedyś grał w kapeli. Razem z kilkoma kumplami weszli do garażu i działali. Niestety ich drogi się rozeszły. Inni poszli na studia, a tata został nauczycielem muzyki. Wiem przynajmniej po kim mam smykałkę do artyzmu.
   Po chwili dołączyli także bracia i czułam się jak na jakiejś imprezie. Śmiechy i wygłupy "dorosłych". Znowu zabrzmiał dzwonek. Tym razem ja się pofatygowałam do drzwi. Otworzyłam je i ukazał mi się Artur.
   - Artur! - rzuciłam się na niego, mocno przytulając - O rany - prawie się popłakałam.
   - Cześć, misiu - tulił mnie mocniej, nie chcąc mnie tak szybko wypuścić, po czym namiętnie pocałował.
   - Będziesz chory - zaśmiałam się przez łzy.
   - Nie obchodzi mnie to - uśmiechnął się, ścierając łezkę spod mojego oka - Tęskniłem.
   - Chodź - wzięłam jego rękę, uwalniając się z uścisku - Poznasz kogoś - pociągnęłam go do salonu.
   Stanęłam z nim w pomieszczeniu, gdy wszyscy spojrzeli w naszą stronę. Zwłaszcza tata.
   - Artur, krecie! - zawołał, podchodząc i witając się z chłopakiem.
   - Czemu "krecie"? - spytała Hayley.
   - Bo on jest jak kret - wytłumaczył.
   - A ty jak bóbr, ale milczę - odgryzł się Artur.
   - To takie bezsensu - westchnęła czarnowłosa.
   - Co ty tak się dziś czepiasz? - spytał Chad.
   - Suty ją pewnie ciągną, ale kto ja tam wie - zaśmiał się Steven, na co dziewczyna spojrzała na niego zabójczym wzrokiem.
   - Ja już nie powiem co ciebie ciągnie - warknęła.
   - Dość - uspokoiłam ich - Kłóćcie się podczas prób, ale nie dziś, ok?
   - Ok - powiedzieli równo.
   Gdy opanowałam sytuację, poznałam tatę z Arturem. Mina chłopaka była bezcenna. Zdziwienie połączone z przerażeniem. Mój tata za to zachowywał zupełny spokój, był wręcz wesoły jak zawsze. Ponownie wróciliśmy do kręgu rozmów. Tym razem Artur usiadł na fotelu, a ja na nim. Spojrzałam na Jareda, który jakby stracił humor. Chyba czekała mnie kolejna rozmowa z nim.
   Nasza pogawędka zeszła na temat sylwestra.
   - Zróbmy imprezę - zaproponował Matt.
   - Tutaj? - spojrzał na niego Jay.
   - Czemu nie? Ile razy robiliśmy tutaj imprezę i było mega.
   - W sumie racja - przyznał.
   - A kogo zapraszamy? - spytałam.
   - Was wszystkich - wytłumaczył - Plus Annie, Dominic, Chris i jego dziewczyna. W swoim gronie, przyjemnie, zajebiście.
   - Pewnie - uśmiechnęłam się.
   - Ale beze mnie - rzekł tata.
   - Czemu? - spojrzałam zdziwiona.
   - Będę musiał wracać do Polski.
   Nie to chciałam usłyszeć. Wzrok utkwił mi na tacie, ale czułam że wszyscy nam się przyglądają. Wzięłam tatę na stronę, żeby z nim pogadać. Zaprowadziłam go na taras i przed nim stanęłam.
   - Dlaczego nie powiedziałeś, że wracasz? - spytałam od razu.
   - Miałem co to dziś powiedzieć. Nie mogę zostać do sylwestra, ponieważ jadę do twoich dziadków - tłumaczył się - Babcia jest poważnie chora.
   Babcia zawsze była wytrzymałą kobietą. Przeszła nie jedną chorobę. Miała niedawno raka, którego pokonała. A czemu mieszkała w Polsce? Wyprowadzili się razem z nami. W końcu to Polka.
   - Naprawdę aż tak z nią źle, że nie możesz zostać?
   - Nie mogę, kochanie - położył dłonie na moich ramionach - Przepraszam.
   Przytuliłam go. Było mi tak przykro. Myślałam, że spędzę tego sylwestra z tatą. Najwidoczniej nie jest mi to dane. Ale rozumiem go. Też bym rzuciła wszystko, gdybym dowiedziała się o poważnej chorobie taty. Tak więc puszczam go, jak on puścił mnie pół roku temu.
   - Za rok spędzimy ten dzień razem. Tutaj. Co ty na to?
   - Obiecujesz? - spojrzałam na niego.
   - Obiecuję - cmoknął moje czółko.
   - Kiedy jedziesz?
   - Jutro.
   Westchnęłam ciężko, ale się z tym pogodziłam. W końcu nie miał jechać na zawsze. Po rozwodzie chciał się wyprowadzić do LA. Czekam na tą chwilę.

Następnego dnia                                                          ***

   - Bądź rozsądna, nie poddawaj się i idź ciągle na przód - radził mi tata.
   Staliśmy na lotnisku, czekając na lot do polski. Nie obyło się bez rad na pożegnanie od taty. Gdy usłyszeliśmy, że samolot za chwilę startuje, zaczął nas żegnać na dobre.
   - Zobaczymy się w następnym roku - przytulił mnie - Zdrowiej, kochanie.
   - Do widzenia, tato - ścisnęłam oczy, by się nie rozpłakać, po czym puściłam tatę z uścisku.
   - Jared - spojrzał na niebieskookiego - Liczę na ciebie.
   - Nie zawiodę pana - zapewnił, po czym uścisnęli sobie dłonie.
   Nie miałam pojęcia o co im chodzi. Za pewne to ta sprawa, o której "dowiem się w swoim czasie". Patrzyłam na tatę jak znika za bramkami, po czym spojrzałam wymownie na Jaya. Ten tylko pokręcił głową dając znak, że to nic ważnego. Wkurzyłam się. Dlaczego nie chciał mi powiedzieć? Skierowaliśmy się do wyjścia, a potem do samochodu.
   - Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć? - spytałam zła.
   - To jest bardzo skomplikowane - tłumaczył, otwierając drzwi auta.
   - Akurat - prychnęłam.
   - Charlie - wsiadł, więc zrobiłam to samo - Obiecałem twojemu ojcu, że nie powiem do pewnego czasu.
   - Czyli do kiedy? - warknęłam.
   - Sam nie wiem - zachowywał spokój.
   Żeby nie powiedzieć czegoś złego, zamilkłam. Przez całą drogę nie patrzyłam na niego, tylko za okno. Jeszcze nigdy tak bardzo mnie nie wkurzył. Zawsze wszystko sobie mówimy. A teraz? To nie było fair w stosunku do mnie. Nie rozumiałam go.
   Gdy dotarliśmy do domu, wysiadłam od razu i pomknęłam do środka prosto do mojego pokoju. Nie miałam ochoty z nim już dziś gadać. Musiałam to sobie wszystko przemyśleć. Zamknęłam drzwi na zamek i walnęłam się plackiem na łóżko.
   Pomyślmy. Co może ukrywać tata? Chorobę albo fakt, że jest tajnym agentem. To drugie raczej odpada. Choroba... Nie, tata zawsze był okazem zdrowia. Chorobliwość raczej mam po matce, na moje nieszczęście. Dobra, myślę dalej. O co tata mógł poprosić Jareda? O opiekę nade mną. Ale myślę, że to zbyt oczywiste, więc ukrywać tego by nie musieli. Czyli coś innego. Tylko co? Myślę... myślę... że nie wiem.
   Przez moje przeziębienie nie potrafiłam logicznie myśleć. Bolała mnie głowa i byłam słaba. Zawsze tak miałam. Przy okazji byłam bardzo senna. Co jakiś czas jak się podnosiłam, kręciło mi się w głowie. To akurat było u mnie nowość.
   Ktoś zapukał do drzwi. Wkurzona, chwiejnym krokiem podeszłam i otworzyłam drzwi. Przede mną stał Jared. Przewróciłam oczami.
   - Charlie, proszę - patrzył błagalnie - Porozmawiaj ze mną.
   Już chciałam zamknąć drzwi, gdy nagle nogi ugięły się pode mną i upadłam. Obraz się zamazał, słyszałam niewyraźne słowa. Jay coś do mnie mówił, chyba potrząsał. Ostatnie co pamiętam to jego niebieskie oczy, a potem ciemność.

                                                                                    ***

   Słyszę coś. To pikanie. Kardiograf. Jestem w szpitalu. No pięknie. Coś czuję. Mam coś w nadgarstku. Kroplówka. I... czyjaś dłoń zaciśnięta na mojej. Otwieram oczy. Obraz lekko zamazany, ale widzę. Białe pomieszczenie. Jak to szpitalna sala. Co się stało?
   - Charlie? - usłyszałam, wyrywając się z rozmyślań.
   Spojrzałam w kierunku, z którego wydobył się głos. Ujrzałam Jareda, trzymającego mnie za rękę. Był bardzo przerażony i zdenerwowany, ale jakby ujrzałam ulgę na jego twarzy. Patrzyłam mu w oczy. Bałam się cokolwiek powiedzieć. Otworzyłam usta, ale po chwili zamknęłam, ponieważ nie umiałam się odezwać.
   - Wszystko dobrze? - przybliżył się, pogładził mój policzek - Jak się czujesz?
   Zebrałam w sobie resztkę sił i w końcu się odezwałam.
   - Słabo - miałam bardzo zachrypnięty głos.
   - Lekarz zaraz przyjdzie - zapewnił.
   - Co się stało? - leniwie wypowiadałam każde słowo.
   - Zemdlałaś. Dopiero się dowiemy czemu - usłyszałam z drugiej strony.
   Odwróciłam głowę i zobaczyłam Matta, tak samo zmartwionego jak brat. Dla niego to też był szok.
   - Matt - uśmiechnęłam się niewidocznie - Nie zauważyłam cię.
   - Kwestia przyzwyczajenia - westchnął.
   Do sali wszedł lekarz i uśmiechnął się miło w naszą stronę, po czym przeglądał coś w wynikach badań. Ja nie wierzyłam w tej jego miły wyraz twarzy. Nienawidzę lekarzy.
   - Mówiłem, że szybko się obudzi - rzekł do braci - Jak się czujesz? - podszedł do kroplówki.
   - Słabo, ale jakby trochę lepiej - odzyskałam normalny głos - Co się stało?
   - Odwodnienie - majstrował coś przy rurce, która prowadziła jakiś płyn do mojego krwiobiegu.
   - Jak to...
   - Możliwe, że to przez przeziębienie. Bywa, że chory człowiek nie myśli o jedzeniu czy piciu, bo po prostu nie ma na to sił. Albo przez pogodę. Jest bardzo gorąco, a jak nie uzupełnia się płynów, można zemdleć.
   Jak ja do tego doprowadziłam? Już dawno przyzwyczaiłam się do californijskich upałów i zawsze piłam tyle ile trzeba. Nawet przy przeziębieniu... Chociaż ostatnio faktycznie, mało o siebie dbałam. Byłam bardzo podenerwowana ostatnimi czasy, a gdy tak jest, nie myślę o jedzeniu i piciu. Byłam zbyt zajęta myśleniem nad problemami.
   Chyba odkryłam przyczynę.
   - Czasem odwodnić się można nieświadomie, gdy ma się jakieś zmartwienia - jakby czytał mi w myślach.
   - To jednak możliwe? - spytałam.
   - Oczywiście - spojrzał na mnie - Miała pani ostatnio jakieś problemy?
   Spojrzałam na Jareda smutnym wzrokiem. Był moim zmartwieniem, on doskonale o tym wiedział, lecz nie zdawał sobie sprawy jak bardzo. Zamknęłam oczy.
   - Nawet kilka - odpowiedziałam.
   Lekarz już o nic nie pytał. Notował coś na kartce. Jay mocniej ścisnął moją dłoń. Czymś się martwił. Czemu nie mogłam zgadnąć, co chodziło mu po głowie?
   Pan doktor dał mi nową kroplówkę. Powiedział, że powinnam tu zostać do jutra, ale jeśli odzyskam siły do wieczora, może wtedy mnie wypisać. Wyszedł, zostawiając mnie z chłopakami. Zadzwonił do mnie Artur.
   - Halo? - odebrałam.
   - Charlie, czemu nie odbierałaś? - był z lekka zły na mnie.
   - Wybacz, kochanie. Jestem w szpitalu - wytłumaczyłam.
   - Co? - nagle zmienił nastawienie - Jak to? Co się stało?
   - Zwykłe odwodnienie. Nic wielkiego.
   - Jak do tego doszło? - panikował.
   - Nie wiem, ok? - tym razem mnie puściły nerwy - Nie pytaj już.
   - Przepraszam - opanował się.
   - Pogadamy jutro, dobra? Nie mam sił na rozmowę.
   - Dobrze. Odpoczywaj - posmutniał.
   - Paa - rozłączyłam się i rzuciłam telefon na łóżko.
   Zasłoniłam twarz dłońmi, wzdychając głośno. Gorszego dnia nie miałam.
   - Wszystko dobrze? - spytał Matt - O czym wy gadaliście?
   Zapomniałam, że oni nie rozumieją polskiego, a z Arturem zazwyczaj rozmawialiśmy ze sobą w tym języku. No chyba, że jesteśmy w większym gronie, to wtedy gadamy po angielsku.
   - Nie ważne - szepnęłam.
   Jared złapał moje nadgarstki i odsłonił moją twarz, by mógł spojrzeć w moje oczy. Gdy to zrobił, zrobiłam to samo. Nie mogłam się od nich oderwać. Mogłabym w nich utonąć.
   - Mów, jeśli coś jest nie tak - powiedział.
   Mówimy sobie wszystko. Prawda? Ale on tego nie dotrzymuje, więc czemu ja mam to robić? Zatrzymam dla siebie wszystkie dotychczasowe zmartwienia. Poradzę sobie sama...


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Sądzę, iż to przedostatni rozdział pierwszej części. Wciąż nie wierzę, że to tak szybko minęło. Dopiero co założyłam tego bloga, a tu proszę - prawie koniec pierwszej części.
Liczę na więcej komentarzy od was. Cierpię na brak opinii na temat opowiadania.
Za tydzień ostatni rozdział.

See you soon

p.s. Jeśli jesteś fanem Avril Lavigne, Machine Head albo Illusion, to mam do sprzedania ich płyty. Zgłoście się tu albo na którymś z moich kont.
Dziękuję.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Prolog

Część II: Upadek - Rozdział 14

Rozdział 13