Rozdział 21

   Zastanawiałam się co ona tu robi i jak mnie znalazła. Za pewne było o mnie głośno w mediach plotkarskich, więc mama to zobaczyła. Uwielbia tego typu plotki. Żywi się nimi każdego dnia. Musiała się niesamowicie wkurzyć, gdy zobaczyła mnie z Jaredem.
   - Boże! Dziecko, coś ty ze sobą zrobiła? - patrzyła na mnie zaszokowana - Co to za kolor włosów?
   Ciągle trajkotała o tym, jak wyglądam. Na szczęście gadała po polsku, więc Jared niczego nie rozumiał. Jednak zaczęła mnie irytować. Nie chciało mi się już słuchać jej krytyki na temat mojego wyglądu, więc przerwałam jej kolejne przemyślenia.
   - Co ty tu robisz? - powiedziałam głośno, by przestała mnie obrażać.
   - Nie cieszysz się na mój widok? - przyłożyła dłoń na dekolt i kręciła głową.
   - A kto by był zadowolony? - prychnęłam - Jak tylko się pojawiasz, od razu wszystko staje się szare.
   - Nie pozwalaj sobie, młoda damo - ostrzegła.
   - Bo co? - uśmiechnęłam się wrednie - Zrobisz mi coś? Myślisz, że to ci pomoże? Tata na to nie pozwoli i dobrze o tym wiesz.
   - Oj, Charlotte. Twój tatuś już ci nie pomoże - oznajmiła.
   - Skąd ta pewność?
   - Przyjechałam tu, by cię poinformować, że trzy dni temu ojciec zmarł w szpitalu.
   Co ona mówi?, pomyślałam. Przecież niedawno dzwonił, że przyjedzie. Nic nie mówił o szpitalu!
   Stałam zamurowana i wciąż nie wierzyłam w jej słowa. Sądziłam, że mnie okłamuje, by osłabić moją psychikę. Mści się za to, czego nigdy nie zrobiłam. Nie chciałam w to wierzyć.
   - Co ty mówisz? - moja mina zmieniła się z złej na wściekłą.
   - Prawdę - założyła ręce na klatce piersiowej - Ojciec był chory, chyba wiedziałaś o tym, prawda?
   - Chory? - zdziwiłam się.
   Jak to chory? Nigdy nic nie mówił. Nie ukrywałby przede mną takiej informacji, prawda?
   Wtedy przypomniałam sobie o tajemnicy, którą skrywał przede mną Jay. Tak bardzo nie chciał mi powiedzieć o co chodzi. Mówił, że obiecał ojcu nie pisnąć ani słowa i że dowiem się w swoim czasie. To znaczy, że ten czas już nadszedł?
   Błagam, nie!! 
   - To ty nic nie wiesz? - zaśmiała się szyderczo - Co z ciebie w takim razie za córka? Ojciec nie byłby zadowolony.
   Brak jakiegokolwiek bólu po stracie męża wydawał mi się dość irytujący. Dopiero teraz zobaczyłam jak bardzo nie znała ojca. Wyszło z niej drugie oblicze.
   Czułam, że za chwilę wybuchnę, ale nie dałam tego po sobie poznać. Zaskoczyło mnie, że Jay stał cicho i nie wtrącał się do naszej dyskusji. Wiedział chyba, że nic by nie zdziałał. Patrzył na mnie smutno, a ja poczułam ukłucie w sercu. Zdałam sobie sprawę z powagi sytuacji.
   - Mam cały czas sama się produkować, czy może w końcu coś powiesz...
   - Powiedziałaś, co miałaś? - przerwałam jej.
   - Tak.
   - To żegnam.
   Czekałam aż skończy zadziwiać się moją odwagą i stanowczością i pójdzie sobie. Pożegnała się i idąc do drzwi, spojrzała nienawistnie na Jareda, jakby mu coś zarzucała. Miałam ochotę coś jej jeszcze powiedzieć, ale powstrzymałam się. Nie będę zniżać się do jej poziomu. Zaskoczyło mnie, że nie wtrąciła do tematu Margaret. Zazwyczaj, gdy się kłócimy, zaczyna wypominać sytuację sprzed wielu lat. Wtedy mam dość.
   Mama wyszła, trzaskając drzwiami głośno, a ja poczułam ciepłe łzy, piekące mnie w oczy. Nie kontrolowałam tego w ogóle. Jared podszedł powoli, jednak wciąż utrzymując dystans. Słusznie. Miałam do niego kilka poważnych pytań.
   - Tata nie żyje - patrzyłam na niego zła, ale i załamana - Zmarł trzy dni temu.
   Zauważyłam, że jest w zakłopotaniu. Nawet się nie odezwał. To był dla mnie wystarczający dowód na to, że o wszystkim wiedział.
   - Na co chorował? - spytałam.
   Milczał.
   - Nie udawaj, że nie wiesz, Jay - warknęłam - Mów!
   - Charlie, przepraszam...
   - Mów!
   Nie chciałam przeprosin, tylko wyjaśnień.
   Westchnął ciężko, przeczesując włosy palcami. Już nie miał szans na wymiganie się. Był zobowiązany do powiedzenia mi wszystkiego co wie.
   - Chorował na raka trzustki - mówił spokojnie - Zdiagnozowano go u niego kilka dni po twojej ucieczce. Nie chciał cię tym martwić, dlatego powiedział to mi i prosił mnie, bym czekał z tą wieścią aż mi pozwoli bądź... - przerwał, gdyż wiedział, że domyślę się reszty - Jego stan był ciężki. Nie miał już szans.
   Co z tego, że obiecał ojcu? W takiej sprawie nie powinien mnie okłamywać. To była najgorsza tajemnica, jaką poznałam. Dlaczego nie powiedzieli mi od razu?
   - Zaufałam ci... - szepnęłam, zaciskając oczy, by powstrzymać wylew łez, ale to i tak nic nie dawało.
   - Charlie...
   - Mówiłeś, że mnie nie zranisz. Miałeś być ze mną szczery - spojrzałam na Jaya, który był zaniepokojony.
   - Obiecałem twojemu tacie. Wiedział co robi, ja też - tłumaczył - Przewidział twoją reakcję.
   - Na pewno nie byłaby lepsza niż ta - wrzasnęłam trochę za głośno.
   - Nie rozumiesz - zbliżył się, jednak ja zrobiłam krok do tylu - Powiedz, co byś zrobiła, gdybyś dowiedziała się o jego chorobie, jakby dalej był w Polsce?
   - Pojechałabym do niego - byłam pewna.
   - A on właśnie chciał tego uniknąć. Nie wybaczyłby sobie, gdybyś nagle przerwała życie tu w LA i wróciła do kraju, gdzie spotkało cię wiele złego, bo chciał, żebyś dalej spełniała swoje marzenia, tak jak to planowałaś.
   - Dla ojca zrobiłabym wszystko, a nawet wróciła do przeszłości - zły spływały ze mnie strumieniem - Ale jego już nie ma. Od trzech dni - głos powoli mi się łamał - Dlaczego dowiaduję się o tym teraz?
   Już nic nie mówił, nic nie wyjaśniał, bo nie było już co. Wszystko stało się dla mnie jasne. Mój tata nie żyje, a Jay złamał daną sobie i mi, że mówimy sobie absolutnie wszystko. Jak mam mu to wybaczyć?
   On ci wybaczał twoje błędy, powiedział smutno głosik w mojej głowie.
   Zasłoniłam twarz rękoma i płakałam, nie umiejąc tego powstrzymać. Usiadłam na oparciu kanapy, a Jared podszedł bliżej i chciał mnie przytulić, lecz odepchnęłam go. Nie potrzebowałam jego litości. Mając dość na dziś wszystkiego, poszłam do przedpokoju, chwyciłam swoją skórzaną kurtkę i mijając Matta, który dopiero zszedł z góry, wyszłam z domu. Biegłam przed siebie, byleby najdalej od Jaya. Nie wiedziałam nawet dokąd, dopóki nie stanęłam na chwilę, by się rozejrzeć po okolicy. Zmierzałam w stronę tarasu widokowego. Kontynuowałam bieg, wiąż wylewając łzy z siebie. Gdy dotarłam na miejsce, nie czułam zmęczenia. Zbyt mocno cierpiałam teraz psychicznie, by myśleć o bólu fizycznym. Podeszłam do barierek, przy których upadłam na kolana z bezsilności. W tym momencie miałam w dupie, że ktoś mógł mnie zobaczyć. Chciałam w spokoju popłakać. W końcu najbliższa mi osoba odeszła z tego świata. Dla mnie to koniec. Do tego Jared... Tak bardzo mnie zranił. Powinien zignorować taki zakaz od taty i od razu mi powiedzieć o chorobie. Nie zareagowałabym gorzej niż dziś. Zachował się debilnie. Okropnie. nie wiem już co myśleć.
   Otarłam kolejne łzy i wstałam z ziemi. Nie mogłam tu wiecznie leżeć, a do domu nie miałam zamiaru wracać. W ogóle nie chciałam nikogo teraz widzieć. Z nikim gadać. Być sama - to był mój cel na ten moment.
   Poszłam do miejsca, w którym nikt mnie nie mógł szukać. Niedaleko tarasu. Mała wierzba, pod którą stała stara ławeczka. Tylko ja i bracia znamy te miejsce, ale wątpiłam, że dojdą aż tu w poszukiwaniach. Usiadłam na ławce i wpatrywałam się w miasto. To mnie bardzo uspokoiło, lecz serce bolało nadal. Położyłam się, gdy poczułam zmęczenie. Może to trochę głupie, ale nie ważne dla mnie. Wolałam spać tu niż pod jednym dachem z Jaredem. Przynajmniej na razie.

                                                                            ***

   Poczułam lekkie drgania i kołysanie. Byłam w samochodzie, to pewne. Ale kto prowadził? Tak bardzo byłam zaspana, że nie dałam rady otworzyć oczu. Czekałam aż dojedziemy na miejsce i udawałam, że wciąż śpię. Gdy się zatrzymał po jakimś czasie, usłyszałam otwierające się drzwi obok siebie, a zaraz po tym poczułam unoszące mnie ręce. To na pewno któryś z braci.
   - Spała na tej starej ławce - rozpoznałam głos Matta niedaleko.
   - Boże... - usłyszałam nad sobą - Co ja zrobiłem? - szeptał Jay.
   - Idź ją lepiej połóż do jej pokoju. Nie sądzę, by była zadowolona, gdyby obudziła się obok ciebie.
   Słusznie.
   Jared westchnął, po czym ruszył przed siebie. Czułam jego wzrok utkwiony na mojej osobie. Było mu głupio. Mogłam przewidzieć, że w końcu coś się między nami zepsuje. Przecież wiecznie nie mogło być kolorowo w moim życiu. Musi być gorzej, by było potem lepiej. Jednak ile tym razem miało to trwać...
   Otworzył drzwi, a następnie położył mnie na łóżku ostrożnie i przykrył kołdrą. Poczułam uginający się materac obok, więc przypuszczałam, że usiadł. Złapał moją rękę i mocno ścisnął. Tak bardzo bał się o mnie. Jak zawsze...
   - Co ci strzeliło do głowy? - zabrzmiało pytanie od Matta.
   - Kazał mi milczeć - tłumaczył.
   - No ale bez przesady - słyszałam złość w jego cichym głosie - Ukrywać to przed nią to najgorszy pomysł.
   - Wiem.
   - Zawiodła się na tobie, tak samo ja - mówił dalej - Lepiej daj jej przestrzeń przez najbliższe dni. Przynajmniej do momentu pogrzebu, ok?
   - Masz rację - westchnął smutno.
   Chłopaki dobrze wiedzieli, czego mi trzeba teraz. Sami znali ten ból. Tak samo stracili wujka, Stephena, który był dla nich bardzo ważny, jak mój tata dla mnie. To dzięki wujkowi chłopcy zainteresowali się tak wcześnie muzyką. Nawet później pomógł im przebić się do świata muzycznego show-biznesu. Od zawsze w nich wierzył i wiedział, że dadzą sobie radę, nawet jeśli go zabraknie. Zmarł trzy lata temu. Przeżywali to tak samo jak ja.
   Jednak ja mogłam mieć trochę gorzej. Mnie dodatkowo okłamano.
   Matt odszedł, a Jay dalej siedział i wciąż czułam jego wzrok. Przez to otworzyłam oczy i nasze spojrzenia się spotkały. Widziałam u niego smutek, żal i wstyd. Ja nic nie mówiłam. Wiedziałam, że wszystko wyczyta z moich oczu. Miał ten cholerny dar przeszywania moich myśli na wylot. Czasem działa to w drugą stronę.
   - Przepraszam - pogładził zewnętrzną stronę mojej dłoni, wstał i wyszedł, zostawiając mnie z myślami.

Jakiś czas później                                                 ***

   Okazało się, że tata przed śmiercią spisał testament, w którym wyraził swoją ostatnią wolę. Chciał zostać pochowany w Los Angeles, gdyż tu spędził połowę życia i kochał je na tyle mocno, żeby się na to zdecydować. Ja się zgodziłam. Gorzej było z matką, której nie chciało się załatwiać papierkowej roboty, związanej z przewiezieniem ciała. Na szczęście mnie się chciało i zrobiłam to z chęcią, by spełnić wolę ojca.
   Dzień pogrzebu pamiętam jak przez mgłę. Rano leniwe przegotowania, łzy, smutek, niechęć zjedzenia śniadania. Nie odzywałam się do nikogo, prócz Matta, bo tylko jemu ufałam w tym momencie. Na Jareda nawet nie patrzyłam, bo wywoływało to u mnie niepotrzebny płacz.
   Potem pamiętam już tylko opuszczaną trumnę do wykopanej ówcześnie dziury i kolejną falę łez z mojej strony. Nie mogłam już patrzeć w tamtym kierunku, gdy rodzina i znajomi ojca składali kwiaty na jego grobie. Wtuliłam się w Matta i szlochałam głośno. Pozwolił mi na to. Wiedział, że bezsensu byłoby uspokajanie mnie w takim momencie.
   Wróciliśmy popołudniu do domu, gdzie zaszyłam się w swoim pokoju do następnego dnia, nawet nie jedząc obiadu i kolacji, choć Matt bardzo nalegał, bym nie szła spać głodna. Nie byłam głodna. Byłam smutna.
   Załamana.
   Nazajutrz wstałam niewyspana, gdyż po raz kolejny senne koszmary nie dawały mi spokoju w nocy i nie potrafiłam przez to zmrużyć oka. Wyglądałam okropnie z pogrążonymi oczami, lecz nie przejmowałam się tym. Miałam to w dupie. I tak nigdzie nie wychodziłam, nie kontaktowałam się ze światem zewnętrznym. Odizolowałam się od tego pełnego zła świata. Zamknięta w czterech ścianach własnego pokoju czułam się bezpieczniejsza.
   Rano zapukano do moich drzwi. Nawet się nie ruszyłam, by otworzyć, a co dopiero odpowiedzieć. Do środka wszedł Matt ze śniadaniem dla mnie, jak każdego dnia ostatnimi czasy. Dbał o to, bym jadła. Wiedział, że nie mam ochoty opuszczać tego miejsca, więc sam specjalnie przynosił mi jedzenie, a ja posłusznie jadłam, gdyż jednak głód brał górę.
   Spojrzał na mnie współczująco, lecz i pocieszająco, puścił mi oczko jak to miał w zwyczaju i zostawił samą. Powolnie brałam się za jedzenie kanapek z sałatą i pomidorem. Po tej czynności głód znikł i zastąpił go ponownie smutek. I tak każdego kolejnego dnia. Mój stan nie stawał się ani lepszy ani gorszy. Czułam się wciąż tak samo bezsilnie jak kilka dni po stracie ojca.
   Minęło półtora tygodnia. Wczesnym wieczorem siedziałam na balkonie w pokoju gościnnym, podziwiając piękny zachód słońca. Opierałam się o ścianę pod oknem, a nogi oparłam o balustradę. Nie ruszałam się z tego miejsca dobre kilkanaście godzin. Nie jadłam tego dnia w ogóle. Nie zwracałam uwagi na głód. Zaczęłam się bać. Czego? Może tęsknoty za ojcem. I tak mnie już dopadła. Powoli zapadałam w depresję, czego obawiałam się najbardziej. Bałam się, że tym razem zakończy się to tragicznie. Jednak wciąż nie umiałam się podnieść. Wyrwano mi kawałek serca i jest tam pustka, której nikt nie zapełni. Upadłam.
   Zawitał do mnie Jared z tacką z kolacją i szklanką soku pomarańczowego, mojego ulubionego. Uwielbiam smak jak i kolor. Kojarzy mi się z widokiem zachodzącego słońca, które teraz miałam przed sobą.
   Jay postawił kolację na ziemi obok mnie i przysiadł. Westchnął ciężko i patrzył na to samo co ja. Mimo, iż nadal byłam na niego zła, to tym razem nie wypędziłam go od siebie jak parę dni temu. Za każdym razem, gdy przychodził, prosiłam grzecznie, by zostawił mnie w spokoju. Nie umiałam przy nim myśleć. Chyba zaczynałam podświadomie tęsknić za jego towarzystwem, skoro nie wrzeszczałam, by się wynosił. Ostatni raz z nim rozmawiałam ponad dwa tygodnie temu. To samo jeśli chodzi o czułości. Brakowało mi jego dotyku, lecz jeszcze się do tego nie przyznawałam.
   Jared postanowił przerwać ciszę, panującą między nami.
   - Pamiętam jak uwielbiałaś oglądać zachody słońca, gdy byłaś mała. Każdego dnia wyrywałaś mnie, Margaret i Matta od naszych zajęć i ciągnęłaś nas na zewnątrz, by móc to zobaczyć. Przez cały dzień potrafiłaś skakać, biegać bez przerwy. Miałaś w sobie tyle energii - czułam, że się uśmiecha - A gdy widziałaś ten widok, uspokajałaś się i wpatrzona uciekałaś myślami do innego świata. Do dziś się tak z tobą dzieje. Ale do tej pory nie wiem co ci siedzi w głowie w takim momencie, a bardzo bym chciał.
   Wsłuchiwałam się w każde jego słowo. Analizowałam i powtarzałam w głowie jak jakąś mantrę. Ta historia jest prawdziwa. Była taka jako mała dziewczynka. Energiczna, zawsze radosna dziewczynka, lubiąca piękne widoki i krajobrazy. Coś mi zostało z tamtych lat.
   - Chciałbym ci pomóc, ale nie wiem już jak. Jak mam do ciebie dojść? Kocham cię i chcę dla ciebie jak najlepiej. A ty przestałaś mi ufać. Dobrze wiesz, że nie skrzywdziłbym cię umyślnie. Nigdy - założył mi kosmyk włosów za ucho - Charlie... Tęsknię za tobą, wiesz? - patrzył na mnie, a ja nie potrafiłam tego odwzajemnić - Twój tata mi zaufał. Nie wybaczyłby sobie, tak samo ja, gdybyś przez coś takiego miała cierpieć. Nie bądź zła. On wiedział, co robi. Ja nie.
   Bałam się cokolwiek powiedzieć. Miał tą cholerną rację, a moja duma nie pozwalała do przyznania się do błędu. Ufam mu nadal. Byłam tylko wściekła i chciałam pobyć sama, żeby przypadkiem kogoś nie skrzywdzić. Zwłaszcza jego. Złość w końcu miała minąć. Tylko potrzeba mi czasu.
   - Masz tu kolację - wskazał ręką na tackę, co zauważyłam kątem oka - Masz mi to zjeść. Dziś za bardzo się głodzisz. Muszę teraz coś załatwić - nachylił się i pocałował mnie w policzek - Jakby co, to wiesz gdzie mnie szukać - wstał i zmarnowany zmierzał ku wejściu do pokoju.
   - Dziękuję - powiedziałam szeptem, wciąż wgapiona w stronę już schowanego za horyzontem słońca.
   Stanął na chwilę i patrzył na mnie. Za pewne ucieszył się, że wydobyłam z siebie słowa.
   - Dla ciebie wszystko.
   Wszedł do środka, zostawiając mnie z myślami i kolacją, która wyglądała apetycznie. Nie mogłam się oprzeć, więc zabrałam się za nią szybko.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
WRACAM DO GRY!!
Po przeczytaniu bardzo ciekawej książki pt "Ukryte" dostałam niesamowitej weny, więc sądzę, że rozdziały zaczną pojawiać się już częściej niż ostatnio. Jestem w trakcie pisania już kolejnego rozdziału. Tak więc wszystko idzie po mojej myśli.
Wiem, że zawiodłam was z lekka... Ale potrzebowałam czasu na przemyślenia. Podczas gdy wy czekaliście z niecierpliwością na kolejny rozdział, ja opychałam się niezdrowym żarciem i byłam w głębokim dołku emocjonalnym, związanym z pewnym chłopakiem. Kto wie, ten wie. Potrzebowałam pomyśleć na poważnie.
Ucieszyłam się, że mam długi weekend teraz, więc mam czas na nadrobienie zaległości, a przy okazji poczytać druga książkę pt. "Dotyk", która jest nawet ciekawa (już jestem w połowie). "Ukryte" było fascynujące, ale długo się tym nie nacieszyłam, bo skończyłam ją na drugi dzień po wypożyczeniu. Ale wciąż żyję tamtym światem xD Dlatego trochę weny mi przyszło i korzystam z niej póki mogę.
W sprawie drugiego bloga... Na razie stoi w miejscu, bo nie mam pomysłu na początek. Taki problem. Mam jedynie ładny prolog, który w sumie mogłabym wam pokazać xD
Life on the Road: Prolog
Miłego czytania xD
Następny rozdział (mam nadzieję) za 2-3 dni.

See you soon

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Prolog

Część II: Upadek - Rozdział 14

Rozdział 13