Część I: Nadzieja - Rozdział 1

   9.08.2013r.

   Zwykły, słoneczny dzień w Los Angeles jak od niedawna spędzałam w pracy. Mały salon muzyczny to dobry początek, by samej trochę zarobić. Przynajmniej tak sądzę. Bywało nawet ciekawie, choć niekiedy świeci pustkami. Ludzi coraz mniej interesuje świat muzyki rockowej. Smutne, ale prawdziwe.
   W tym dniu było naprawdę koszmarnie. Upał nie dawał spokoju, a w sklepie ruchu praktycznie nie było. Siedziałam za ladą, wymachując gazetą w siebie, żeby choć minimalnie się ochłodzić. Z marnym skutkiem. Marzyłam o wyjściu na zewnątrz i pójście na plaże bądź zjedzenie lodów, najlepiej cały kubełek. Truskawkowe, waniliowe, czekoladowe, jakiekolwiek...
   - Jestem! - zawołał mój kolega z pracy, Artur, wchodząc do sklepu - Truskawkowe, tak?
   - Tak - złapałam loda od niego i od razu rozpakowałam, by następnie zacząć lizać zamrożony jogurt - Dziękuję - uśmiechnęłam się - Umierałam już.
   Artur to bardzo porządny chłopak. Poznałam go, gdy przyszłam tutaj w poszukiwaniu małej pracy. Wkroczyłam do salonu, a za ladą stał on - wysoki, z kruczoczarnymi włosami i ciemnoniebieskimi oczami, które wręcz przyciągały. Ubrany w czarną koszulkę pewnego zespołu i szare rurki. Dziś też tak wyglądał. Spodobał mi się od razu. Gdy rozmawialiśmy okazał się bardzo sympatycznym mężczyzną. I do tego z Polski jak ja tyle, że ze Szczecina. Wyjechał z kraju w poszukiwaniu marzeń. Udało mu się. Ma swój zespół, w którym gra na gitarze. Dobrze mu się na razie wiedzie. Jest ode mnie dwa lata starszy, ale ma umysł piętnastolatka. Ma też małą siostrzyczkę, która została w kraju. Mówił, że za nią tęskni. Nie dziwię się. Sama tęsknię za swoją siostrą.
   Usiadł obok i patrzył na mnie. Byłam lekko zdezorientowana. Nie wiedziałam o co mu chodzi. Odwróciłam głowę do niego i czekałam aż cokolwiek powie. Gdy nie doczekałam się od niego żadnego zdania, sama się odezwałam.
   - Co mi się tak przyglądasz?
   - Nie powiedziałaś o sobie całej prawdy.
   - Co? - nagle ogarnął mną lęk.
   - To - pokazał mi swój telefon, na którym było moje zdjęcie na pewnym polskim tabloidzie, podpisane "Zaginęła 19-latka z Katowic". Szukali mnie - Charlie? - usłyszałam jego zmartwiony głos. Byłam wpatrzona z przerażeniem na to zdjęcie.
   - To... - nie wiedziałam jak to powiedzieć.
   - Uciekłaś?
   Miał prawo nie wiedzieć. Znaliśmy się ledwo miesiąc i jeszcze nie ufałam mu tak bardzo. Na razie nie musiał o tym wiedzieć, ale najwidoczniej nie uniknę tego. Zebrałam się w sobie i odważyłam się powiedzieć prawdę.
   - Tak - odpowiedziałam, oddając mu telefon.
   - Dlaczego? - dopytywał dalej.
   - Długa historia - machnęłam ręką.
   - Mam czas - stwierdził, odkładając komórkę na blat i skupił na mnie swoje spojrzenie.
   Poddałam się i zaczęłam opowiadać całą historię. Urodziłam się w Katowicach i tam mieszkałam przez trzy lata, po czym wyjechaliśmy do LA, gdyż mój tata dostał tam dobrą pracę. Pochodził z Ameryki z Nowego Yorku, więc powrót do ojczyzny był dla niego czymś przyjemnym. Moja mama, Polka, poznała go właśnie w jego rodzinnym mieście i tam się pobrali. Po narodzinach pierwszego dziecka wyprowadzili się do Polski, a potem znów powrócili, już wiadomo czemu. Przez następne osiem lat wychowywałam się w Ameryce wraz z moja starszą siostrą, Margaret. Wszystko układało się jak powinno. Byliśmy rodziną doskonałą. Do momentu, gdy Margaret zmarła na atak astmy. Byliśmy zdruzgotani, zwłaszcza ja, dziesięcioletnia dziewczynka. Była dla mnie najważniejszą osobą na świecie. Długo nie umiałam się z tym pogodzić. Po roku wyjechaliśmy z powrotem do Polski i tam zaczął się koszmar. Moja matka była dla mnie wredna. Wciąż obwiniała mnie za śmierć siostry. Tata też był gnębiony przez nią. W domu był ciągły stres. W wieku trzynastu lat popadłam w depresję. Przez mamę, przez śmierć Margaret, przez szkołę i kilka innych spraw. Po kilku latach obiecałam sobie, że jeśli skończę pełnoletność, zmienię swoje życie na tyle ile potrafiłam. W końcu kształciłam się artystycznie. Wsparcie miałam już tylko od moich przyjaciół z Ameryki, Jareda i Matta. To oni pomogli mi uciec dwa miesiące temu. Teraz z nimi mieszkałam i jestem z tego zadowolona.
   -... Teraz widzę, że zaczęli mnie szukać. Ale ja nie chcę ich widzieć. Zniszczyli mi życie, a najbardziej matka, rozumiesz? Ucieczka to najlepsza decyzja jaką podjęłam. Nie zmienię zdania - nawet nie zauważyłam jak poleciały mi łzy.
   Artura po prostu zatkało. Nie wiedział co powiedzieć na ten temat. Patrzył tylko na mnie troskliwym wzrokiem. Dlatego chciałam to zachować w tajemnicy, bo nikt tego nie rozumiał. Jednak coś mi mówiło, że jemu mogę, że powinnam się przed nim otworzyć.
   Przybliżył się bardziej, by po chwili mnie przytulić na pocieszenie. Nie spodziewałam się takiego gestu z jego strony. Mimo to odwzajemniłam uścisk i powoli uspokajałam nerwy. Podał mi chusteczkę, bym otarła łzy, spływające mi po rozgrzanych policzkach.
   - Przepraszam, że tak naskoczyłem z pytaniami - szepnął przy moim uchu, przez co dostałam przyjemnych dreszczy.
   - Nie przepraszaj - głos nadal mi się łamał - To ja powinnam przeprosić - uwolniłam się z jego uścisku - Powinnam była od razu powiedzieć, bo w końcu pracujemy razem i...
   - Masz do tego prawo - złapał moją dłoń - Za krótko się jeszcze znamy.
   - Tak... - spuściłam wzrok.
   Byłam zawstydzona swoim zachowaniem. Chciałam uniknąć takich scen przed nowymi ludźmi. Musiałam pokazać, że jestem twarda.
   - To może, żeby się nieco lepiej poznać, to umówimy się na mały wypad gdzieś - zaproponował z lekkim uśmiechem pocieszenia.
   Ale przy nim nogi mi miękną.
   Byłam zaskoczona jego propozycją. Nie wiedziałam tylko czy chce się ze mną umówić z litości czy na serio chce mnie poznać. Ja tego chciałam i to bardzo. Mogłabym w końcu mieć nowego przyjaciela. Owszem, jest przystojny, ale jak na razie nie szukam miłości. Nie miałam na to czasu.
   - No... - otarłam ostatnią łzę - Nie jest to zły pomysł. Tylko gdzie? I kiedy?
   - Jutro po pracy? I tak kończymy o trzynastej.
   - Ok - uśmiechnęłam się w końcu - A gdzie?
   - To już zostaw mnie - powiedział tajemniczo.
   - Mam się bać? - zaśmiałam się.
   - A skąd? - machnął ręką - To będzie coś fajnego.
   - To jesteśmy umówieni.
   Umówieni... Pierwszy raz umówiłam się z chłopakiem. To była dla mnie kompletna nowość. Jak się zachować? W co ubrać? O czym gadać? Pytań było za dużo. Choć sądzę, że przy takiej osobie jak Artur, nie powinnam się denerwować, prawda?

Następnego dnia                                                    ***

   Właśnie szykowałam się do wyjścia. Ubierałam moje czarne conversy z ćwiekami, gdy przybiegł do mnie nasz owczarek niemiecki, Charlie. Tak, nazywał się jak ja. Chłopaki to wymyślili, bo "ma taki sam charakterek jak ty". No dzięki... Chyba muszę to wziąć za komplement.
   Czekałam na dole na Jareda, który zbierał się dłużej niż ja. Miał mnie podwieźć do pracy, gdyż sam musiał coś załatwić na mieście. Wstałam z podłogi, założyłam plecak i westchnęłam ciężko. Czasem można zwariować, czekając aż w końcu zbierze się do wyjścia.
   - Jared! Piękniejszy nie będziesz. Jedźmy już - zawołałam zniecierpliwiona.
   - No już schodzę - usłyszałam z góry, a po chwili zobaczyłam Jaya - Jakaś ty niecierpliwa - zaśmiał się.
   - Jakiś ty powolny - odgryzłam się.
   Jared jak zwykle wyglądał młodziej niż niejeden mężczyzna w jego wieku, czyli dwudziestu pięciu lat. Jego brązowe włosy były ładnie postawione, jak u dzisiejszych nastolatków. Ubrany w niebiesko-czarną koszulę w kratkę i zdarte jeansy prezentował się jak na scenie, gdy gra z swoim zespołem, The Soldiers. Wokalista i gitarzysta. Zespół miał na koncie dopiero pierwszą płytę, która stałą się hitem i z każdą chwilą stawali się bardziej popularni. Mieli już pierwszą trasę koncertową po Ameryce i Europie za sobą. Teraz odpoczywali i myśleli o pracy nad kolejną. Poszczęściło im się niewiarygodnie.
   - A gdzie Matt? - zaciekawiłam się.
   - A jak myślisz? Z Annie - odrzekł, otwierając drzwi.
   Matt to starszy o rok brat Jareda i perkusista w ich zespole. Są nierozłączni i bardzo do siebie podobni, jeśli chodzi o wygląd. Niewiele ich różniło. Matt miał czarne włosy. A jego zielono-brązowe oczęta świetnie pasowały do jego ciemnej karnacji. Za to Jared miał niebieskie jak dzienne niebo. Zazdroszczę mu takiego koloru. Starszego brata różniły jeszcze umięśnione ręce od walenia w bębny. A i jeszcze miał dziewczynę, Annie. Rudowłosa piękność, początkująca modelka. Świetnie sobie radzi.
   Matt to bardziej zabawowy facet. Lubił sobie żartować, wygłupiał się. Od razu widać po nim jak jest smutny. Jared był natomiast wrażliwy i bardziej uczuciowy, ale też odważny i umiał panować nad sytuacją.
Nie wiem po kim tak ma. Pewnie po matce.
   Wyszliśmy z domu, wsiedliśmy do auta, a następnie ruszyliśmy w drogę. Mieszkaliśmy w West Hollywood na wzgórzach, skąd widać było prawie całe miasto. Fajne miejsce na romantyczne spacery.
   Samochodem dość szybko dotarliśmy na miejsce. Czemu wcześniej nie pomyślałam o tym, by mnie podwoził? Zaoszczędziłabym wiele czasu, a tak to tłukłam się przez pół miasta na rowerze. Choć ma to swoje zalety. Ćwiczyłam mięśnie nóg.
   Stanęliśmy przed sklepem. Chciałam wyjść z pojazdu, gdy nagle Jared zatrzymał mnie łapiąc moją dłoń.
   - Czekaj.
   - Co jest? - spojrzałam na niego.
   - Uważaj na siebie.
   - To tylko mały wypad na miasto. Co takiego może się stać? - zaśmiałam się.
   Jak zwykle się o mnie martwił. Kiedyś to było mi potrzebne, ale teraz jest to bardziej uciążliwe. Choć całkiem urocze.
   - Nigdy nic nie wiadomo - tłumaczył.
   - Nie bądź jak mój ojciec - jęknęłam.
   - Chronię Cię tylko.
   - Jestem już dorosła.
   - No tak, ale...
   - Ile mam lat? - nie dałam mu dokończyć.
   - Ale...
   - Ile?
   - No prawie dwadzieścia - westchnął.
   - No właśnie Umiem o siebie zadbać - uśmiechnęłam się - Idę. Do wieczora - pocałowałam go w policzek.
   - Paa.
   Wysiadłam z auta i ruszyłam do salonu. Tam razem z Arturem popracowaliśmy te trzy godzinki, po czym zebraliśmy się i poszliśmy na nasz wspólny wypad. Pełni entuzjazmu zmierzaliśmy ulicami LA rozmawiając na rozmaite tematy, poznając się lepiej. Podziwialiśmy różnorodność mieszkańców. Co chwila widzieliśmy jakiegoś człowieka, wyróżniającego się z tłumu. Napotkaliśmy sklep z gitarami, więc stanęliśmy przed nim i przyglądaliśmy się instrumentom. Potem poszliśmy dalej przed siebie. Przechadzaliśmy się po hollywoodzkim Bulwarze Sław. Przyglądałam się wszystkim gwiazdom, jakie mijaliśmy. Billie Joe Armstrong, AC/DC, Penelope Cruz, Robert Downey Jr., Bob Dylan, Michael Jackson, Żaba Kermit... No tego była masa. Niesamowite. Z fajnymi humorami doszliśmy na Malibu Beach, gdzie kupiliśmy lody na patyku i spacerowaliśmy po brzegu plaży. Słońce mocno grzało tego dnia. Nie było żadnego wiatru. Jeśli chciało się ochłodzić, to tylko lodami albo oceanem. Nam bardziej odpowiadała pierwsza opcja.
   Jedząc lody rozmawialiśmy ze sobą o różnych rzeczach. Zaczęliśmy temat muzyki.
   - A więc chciałabyś założyć zespół, powiadasz - uśmiechnął się.
   - Bardzo - poprawiłam swoje okulary na nosie - To moje marzenie z dzieciństwa i ono wciąż we mnie jest.
   - A nie myślałaś o solowej karierze? - spytał.
   - Nie, w żadnym wypadku. Samemu to nie jest ta sama frajda jak w zespole. W grupie raźniej i jest na kogo liczyć - tłumaczyłam.
   - Coś o tym wiem - stwierdził, dojadając loda.
   - Nie wątpię - wyrzuciłam patyk po lodzie do kosza, tak samo Artur - To gdzie teraz?
   - Teraz, droga koleżanko - powiedział jak dżentelmen, co mnie rozbawiło - Pójdziemy w bardzo ciekawe miejsce i poznasz kilku bliskich mi ludzi.
   - Czuję się zaszczycona - uśmiechnęłam się do niego.
   Odeszliśmy z plaży i podążaliśmy tam, gdzie Artur mnie prowadził. Szliśmy między uliczkami, których w życiu jeszcze nie widziałam. Było coraz mniej ludzi, były już same jakieś stare bloki mieszkalne. W końcu byliśmy w miejscu, które było opustoszałe. Wyglądało jak zaplecze różnych sklepów bądź małych restauracji. Na przeciwko była siatka, odgradzająca od małego pola. Artura interesowały zardzewiałe, metalowe, czerwone drzwi. Podeszliśmy do nich, po czym chłopak je otworzył, by następnie wejść. W środku usłyszałam dźwięki muzyki. Byłam zaintrygowana tym. Co tu mogło się mieścić? Artur prowadził mnie krótkim korytarzem.
   - Co to za miejsce? - spytałam.
   - Sala prób mojego zespołu - wyszliśmy na niewielką salę i zobaczyłam kilku ludzi, grających na instrumentach jakąś piosenkę. Stanęliśmy jakieś dziesięć metrów od sceny - Ta melinka to dawna miejscówka punkrockowców z lat 80 pod nazwą Forteca. Cudem udało nam się ją przejąc wyłącznie dla siebie.
   - Niesamowita - rozglądałam się po pomieszczeniu.
   Miejsce to było niewielkie, ale i nie małe. Mieścił się tu stary barek z drewna, scena, na której grał zespół, stare lampy zawieszone na suficie i ścianach, na których przyklejone było wiele plakatów zapowiadających koncerty. Panowała tutaj fajna atmosfera. Pomyśleć, że takie miejsce splajtowało.
   Staliśmy tak i przysłuchiwaliśmy się ich poczynaniom.
   - To wasza wokalistka? - spytałam Artura, patrząc na długowłosą blondynkę.
   - Tak. Adrianna.
   - Ma dobry głos - stwierdziłam.
   Biła od tego zespołu ciekawa energia, którą dało się wyczuć dzięki grze każdego z członków. Wszystko do siebie pasowało - perkusja, gitara, bas... Tylko wokalistka wydawała się się jakaś odmienna od nich. Wysyłała sprzeczne sygnały. Nie powinno tak być w żadnym zespole. Frontman to ten, który najbardziej kontaktuje z fanami i przesyła całą energię. A Adrianna była jakby obojętna temu. Choć głos miała dobry.
   Nagle zespół przerwał grę, a dziewczyna wpadła w leki szał niezadowolenia.
   - Wciąż jest wszystko nie tak! - krzyczała na nich - Czemu tak trudno Wam zrozumieć prostą rzecz? Jesteście żałośni - zeszła ze sceny.
   - Troszkę nerwowa - zaśmiałam się, kierując wzrok na zawstydzonego Artura.
   - Jej wielka wada - westchnął ciężko.
   - Jak będziecie gotowi mnie przeprosić, to zadzwońcie, ale na razie wynoszę się stąd! - wrzasnęła na cały głos i ruszyła do wyjścia, kierując się w naszą stronę - A ciebie mam dość! - skierowała do Artura - Znowu się spóźniłeś! - minęła nas, trącając moje ramię i wyszła z sali, trzaskając drzwiami.
   - Urocza - odwróciłam się do chłopaka.
   - Bardzo - mruknął pod nosem - Chłopaki, o co znowu poszło? - podszedł do kolegów, którzy schodzili ze sceny.
   - Coś jej w rytmie nie pasowało... - zobaczyłam, że jeden z nich patrzy w moją stronę - Kto to?
   Podeszłam do nich i nieśmiało uśmiechnęłam się, witając ich wszystkich. Po kolei Artur przedstawiał swoich przyjaciół. Ten, który mnie zauważył to Steven, perkusista z długimi blond włosami, który był o wiele wyższy ode mnie. Potem przedstawiono mi Chada, gitarzystę rytmicznego, brunet o czarnych oczach. Był nawet przystojny, ale najwidoczniej cichy. A basista... A raczej basistka, Hayley, o krótkiej, czarnej fryzurce z grzywką na bok. Dziewczyna wyglądała na taką porządną babkę, która niczego się nie boi. Pasowały jej piwne oczy. Podobna wzrostem do mnie.
   - Wasza wokalistka chyba nie umie nad sobą panować - powiedziałam.
   - Rytm jej nie pasuje - westchnął Steven.
   - Zauważ, że za każdym razem jej nie pasuje - skierowała do niego basistka.
   - Wiecznie to samo. "Zacznij grać normalnie", "Słoń nadepnąć Ci na ucho", "Mój pies lepiej sobie radzi z perkusją" - udawał Adriannę, przez co wszyscy się wyluzowali i śmiali z niego.
   - Takie pytanie - zaczęłam - Dlaczego to tolerujecie? Słysząc Was miałam wrażenie, że to ona nie potrafi się dopasować głosem do muzyki.
   - Nie umieliśmy znaleźć lepszej wokalistki. Była jedyną, która chciała grać w zespole - tłumaczył Chad - Wszystkie śpiewające dziewczyny z LA chcą zrobić karierę solową.
   - Ciężko teraz znaleźć wokalistów rockowych - powiedział smutno Artur.
   Poświęcali swoje nerwy by tylko spełniać swoje marzenia. To było godne szacunku. Byli zajebistą bandą odmieńców, którzy chcieli zmienić oblicze dzisiejszej muzyki. Takich ludzi jest coraz mniej na tym pojebanym świecie.
   Zespół chciał kontynuować próbę, lecz nie mieli na ten czas wokalisty. Artur wpadł na pomysł, bym im pomogła, na co byłam zdecydowanie niechętna. Wciąż twierdziłam, iż nie mam tego talentu, a jeszcze miałam strach przed sceną, z którym walczę. Lecz oni byli zawzięci i po kilku minutach namówili mnie na zaśpiewanie. Weszłam na scenę, chwyciłam mikrofon i zamknęłam oczy. Zaczęli grać piosenkę zespołu Coldplay "Yellow", którą znałam doskonale i kochałam nad życie. Początkowo, wydobywając z siebie pierwsze słowa, byłam niepewna tego. Ale widząc ich uśmiechy i jak zachęcali mnie bym się otworzyła, nagle dostałam dawkę energii i byłam bardziej odważna. Poruszałam się trochę po scenie, śmiałam się sama z siebie. Czułam się wręcz doskonale, jakbym już to robiła wiele razy. Poczułam wolność. To było moje miejsce, mój czas. Nigdy wcześniej nie byłam pewniejsza siebie. Ta chwila odmieniła moje nastawienie na śpiewanie.
   Po skończeniu cała grupa zaczęła mi głośno klaskać. Byłam w lekkim szoku i oni chyba tak samo, gdyż gratulowali mi świetnego występu. Hayley stwierdziła, że mam fantastyczny głos, w co nie za bardzo wierzyłam i sądziłam, że mówi to z grzeczności. Choć oni nie wyglądali na takich, co by kłamali.
   A może coś w tym jest?, pomyślałam. Może jednak idę w dobrym kierunku.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Prolog

Część II: Upadek - Rozdział 14

Rozdział 13