Rozdział 2

2 tygodnie później

   20 września. Czas bardzo szybko zleciał. Jeszcze niedawno uciekłam, a tu już połowa września za mną. Do tego był to dzień szczególnie dla mnie wyjątkowy, gdyż tego dnia się urodziłam. Wstałam z łóżka pełna radości, że może to będą szczęśliwe urodziny. Wyszłam z pokoju i podążyłam do łazienki. Trzeba było się ogarnąć na taką okazję. W końcu kończyłam dwadzieścia lat. Przeczesałam moje półdługie blond włosy, zostawiając je rozpuszczone. Przemyłam twarz zimną wodą, po czym lekko zakryłam niedoskonałości pudrem. Jeszcze trochę zatuszowałam rzęsy, podkreślając moje jasnoniebieskie oczy. Wyglądałam w miarę dobrze, choć na bycie modelką nie mam szans. Zeszłam na dół jak na razie w pidżamie i napotkałam w kuchni Matta, który dokańczał swoją kawkę. Usiadłam na przeciwko niego przy stole.
   - Cześć Matt - przywitałam się.
   - Cześć - oderwał się od ekranu telefonu, w którym coś przeglądał - Jak się spało?
   - Wyjątkowo dobrze - uśmiechnęłam się - Jakieś plany na dziś?
   - Raczej nie - powiedział to trochę podejrzanie.
   - Żadnych? - dopytywałam z nadzieją, że ma coś dla mnie.
   - Zwykły piątek. Coś się wymyśli - spojrzał na mnie.
   - No tak - powiedziałam ze smutek.
   - Muszę jechać do Annie. Poradzisz sobie, prawda? - spytał.
   - Pewnie. W końcu mam dwadzieścia lat - uśmiechnęłam się dla niepoznaki, że mi przykro.
   - Wszystko ok? - wyczuł mnie.
   - Nie. Jest dobrze - skłamałam.
   Spojrzał na mnie podejrzliwie i wzruszył ramionami, żegnając się ze mną.
   Czyżby zapomnieli o moich urodzinach?, pomyślałam.
   To był cios prosto w serce. Zawsze pamiętali o tym dniu i sprawiali, że przez ten jeden dzień w roku czułam się ważna dla nich. Nagle cały humor prysł w zapomnienie. Nie wiedziałam co mam teraz zrobić. Powiedzieć im? Przypomnieć? Czy udawać, że nic się nie stało? Takie pytania kumulowały się w mojej głowie. Myślałam, że się popłaczę. Ale na razie tylko Matt zapomniał. Znaczy tak mi się zdawało.
   Może Jared pamięta?, przeszło mi przez myśl.
   Szybko pomknęłam na górę i weszłam do pokoju Jaya.
   - Cholera... Nie ma go - wkurzyłam się, gdy zobaczyłam puste pomieszczenie - Gdzie oni wszyscy wypieprzyli? - załamałam się.
   Poszłam do swojego pokoju w celu przebrania się. Wybrałam czarne leginsy i koszulkę z nadrukiem tego samego koloru. Czyli cała ja. Udałam się z powrotem do kuchni, gdzie zobaczyłam naszego psa, który najwidoczniej na mnie czekał, bo gdy tylko się pojawiłam, przybiegł do mnie i się cieszył. Jedyny normalny. Przykucnęłam przy nim i zaczęłam go głaskać.
   - Co tam? Chłopaki mnie olali. Widać już nie jestem taka ważna jak kiedyś - żaliłam się.
   Razem z psem wyszłam na taras, po czym usiadłam na huśtanej ławce w ogrodzie. Charlie biegał dookoła z piłką w zębach i miał z tego radochę. Nie to co ja. Włączyłam mp4 i dołowałam się balladami. Trochę jednak mnie bolało to, że tak spędzę cały dzień. W końcu to moje urodziny, a zamiast się bawić, to siedzę na ławce i płaczę przy najpiękniejszych balladach jakie miałam w urządzeniu. Wciąż nie umiałam uwierzyć, że zapomnieli. Może to głupio brzmi, że tak mówię, ale każdego by to zabolało. Oczekiwałam jedynie małego "Wszystkiego Najlepszego". Tyle by mi wystarczyło. Widać, tym razem nie zasłużyłam.
   A może oni sobie ze mnie żartują? Nie. Nie byliby do tego zdolni. Chociaż...
   Nagle telefon zadzwonił, przerywając moje rozmyślania. Wyciągnęłam słuchawki z uszu i odebrałam.
   - Hallo?
   - Cześć Charlie - usłyszałam Artura - Masz dziś coś w planach?
   - Miałam, ale to już nie aktualne - mój głos nie brzmiał zbyt dobrze - A co?
   - Chciałabyś się gdzieś przejść ze mną?
   - No nie wiem - westchnęłam - Straciłam ochotę na wychodzenie gdziekolwiek.
   - To może wpadnę do ciebie? - zaproponował.
   - W sumie czemu nie - uśmiechnęłam się pod nosem.
   Podałam mu dokładny adres i rozłączyłam się. Postanowiłam się trochę ogarnąć, bo godzina płaczu robi swoje. Poprawiłam makijaż, choć nie zakrył zapuchniętych oczu. Artur od razu się zorientuje, że mam zły dzień. Już dość mnie zna. Zaczęłam traktować go jak przyjaciela. Wszędzie razem wychodziliśmy, spotykaliśmy się, gadaliśmy, chodziliśmy na próby jego zespołu. Poznawaliśmy się coraz bardziej. Początek pięknej znajomości.
   Usłyszałam dzwonek do drzwi, więc poszłam je otworzyć i pobiegłam do bramy, by wpuścić Artura. Widząc jego osłupiałą minę, zachciało mi się śmiać. Wszedł i nadal był w niezłym szoku.
   - Ty tu mieszkasz - spojrzał na mnie poważnie.
   - Tak - śmiałam się - Nie wierzysz?
   - Wierzę, ale... Wow - uśmiechnął się.
   Dom był niewielki, ale bardzo elegancki. Chłopacy zakupili go po ich pierwszej wielkiej trasie. Niewiele się różni od innych domów w okolicy, ale jest z lekka za duży na dwie osoby, nawet na trzy. Biały z granatowym dachem. Kiedyś o takim marzyłam.
   - Dobra, ogarnij się - opanowałam śmiech - Chodź do środka.
   Zaprowadziłam go do środka, gdzie po raz kolejny doznał szoku. Przewróciłam tylko oczami z rozbawienia. Nie wiedziałam, ze tak zareaguje na to miejsce. Był tu pierwszy raz i rozumiem, że mu się podoba, ale żeby być w szoku? Nie wiedział jeszcze tylko jednego - kto jest moim współlokatorem.
   Wyszliśmy do ogrodu. Usiadłam ponownie na ławce, a Artur za mną w ślad. Sytuacja dalej mnie bawiła.
   - Czego ja jeszcze o tobie nie wiem? - spojrzał na mnie.
   - Kilka rzeczy się znajdzie - zaśmiałam się.
   - Dobra - zaskoczył się - A kim są ci twoi współlokatorzy? - w końcu spytał.
   - Jak ci powiem, to nie uwierzysz - stwierdziłam.
   - Nie no, to chyba nic takiego.
   - Ale nie uwierzysz - zostawałam przy swoim.
   - No chyba nie mieszkasz z jakąś mafią - zaśmiał się - Prawda? - nagle spoważniał.
   - Nie, no co ty - zaprzeczyłam - Po prostu...
   - Po prostu powiedz - uśmiechnął się.
   - No ech... znasz zespół The Soldiers? Ci nowi...
   - Tak - zmrużył oczy.
   - A tych braci z tego zespołu?
   - Tak - przedłużył to słowo.
   - To ich dom. Mieszkam z nimi. Są jakby moją rodziną - przyznałam się.
   Patrzył na mnie z niedowierzaniem. Wiedziałam, że nie uwierzy. Przecież to mało wiarygodna informacja, mimo iż jest prawdziwa.
   - Zajebiście - odezwał się po chwili - Od kiedy się z nimi znasz?
   - Tak od zawsze - odpowiedziałam.
   Kolejny szok. Chyba to był dla niego najciekawszy dzień, choć dopiero się zaczął. Dobrze, że przynajmniej on miał dobry humor.
   Po kilku minutach postanowiliśmy jednak wyjść na spacer. Jak to zawsze bywa, podążyliśmy w kierunku wzgórz i miejsca, gdzie znajduje się taras widokowy na panoramę LA. Zazwyczaj było tam pusto. Za dnia to nie powalający widok, ale w nocy, gdy miasto rozświetla się, jest to coś najpiękniejszego na świecie. Miliony delikatnie mrugających świateł ulic i budynków. Osobno nic takiego, ale razem tworzy coś niesamowitego. Urok tego miasta.
   Bardzo tego dnia grzało. Myślałam, że zemdleję. Ale jakoś wytrzymałam. Dotarliśmy na taras i podeszliśmy do barierek, na których oboje usiedliśmy.
   - Chciałem się ciebie o coś zapytać - zaczął - Alenie wiem czy chcesz o tym mówić.
   - Czyli? - zdziwiłam się.
   - Płakałaś? - spytał od razu.
   - No... - wiedziałam, ze w końcu o to spyta. Przecież to widać na pierwszy rzut oka. Nie wiedziałam tylko co powiedzieć.
   - Nie chcesz o tym gadać?
   - To... ech... głupia sprawa - westchnęłam - Dziś są moje urodziny i trochę jakby...
   - Urodziny? - ożywił się - Czemu nic nie mówisz? Wszystkiego Najlepszego - przytulił mnie mocno.
   - Dzięki - uśmiechnęłam się. Choć raz usłyszałam życzenia.
   - To czemu płakałaś? - zapytał, odsuwając się.
   Wytłumaczyłam mu wszystko co rano się stało. Ten zaczął mnie pocieszać i sugerował, bym im przypomniała o tym dniu, jeśli nie pamiętają.
   A może coś szykowali?, przeszło mi przez myśl.
   Akurat wtedy dostałam smsa od Jareda, żebym wracała do domu, bo mają sprawę. W duchu ucieszyłam się, ale nie liczyłam, że to co związanego ze mną. Artur odprowadził mnie pod sam dom, po czym sie pożegnaliśmy. Ja, nie mając żadnych chęci powrotu, weszłam do domu. Pomknęłam do salonu... a ich nie było. Nigdzie. W żadnym pomieszczeniu. Nie miałam pojęcia gdzie znowu zniknęli. Nagle dostałam kolejnego smsa.
   "Idź do swojego imiennika." Jared
   Imiennika? O co im chodzi? Pomyślałam chwilę i skapnęłam się, że chodzi przecież o psa. Nie musiałam go długo szukać. Stał w kuchni i jadł karmę z miski. Na jego smyczy wisiała mała karteczka z napisem "Do Charlotte". Jak oficjalnie. Wzięłam karteczkę do ręki i rozłożyłam. To nie list, to rysunek. Przedstawiał dziewczynkę na parapecie, patrzącą przez okno na rozświetlone miasto.
   W co oni pogrywają?, spytałam sama siebie.
   Zorientowałam się o co chodzi. To był mój pokój. Tylko ja mam taki widok z okna. Pobiegłam do góry, cała podekscytowana. Wkroczyłam do środka i... nic. Tu też ich nie było. Znalazłam jedynie zdjęcie ich obojga na moim łóżku. Matt na fotce wskazywał w moje prawo. Popatrzyłam w tamtą stronę, ale zobaczyłam tylko moje zdjęcie z nim i Jaredem na wzgórzach, gdzie w dzieciństwie chadzaliśmy by zapomnieć o problemach. Przyjrzałam się bardziej zdjęciu i zastanawiałam się, co oni robią. Ja, Matt i Jay na wzgórzach...
   - Na wzgórzach! - powiedziałam do siebie i wybiegłam z pokoju, by następnie wyjść z domu.
   Biegłam jak najszybciej, żeby być tam. Po około siedmiu minutach dotarłam na to konkretne wzgórze. Nic się nie zmieniło. Trawa, mała wierzba płacząca i przestarzała ławka.
   Jak dawno mnie tu nie było?
   Zastałam tam mały, wiklinowy koszyk, do którego przywiązany był unoszący się żółty balonik z napisem "Happy Birthday". Podeszłam do niego i zajrzałam do środka. Kolejna karteczka.
   "Weź tą pusta kartkę i napisz swoje urodzinowe życzenie. Przyczep do balona i wypuść w powietrze. Potem wróć do domu"
   Uśmiechnęłam się i zrobiłam to, o co mnie poprosili. Byłam w małym szoku, ze zrobili coś tak zupełnie innego niż zazwyczaj. Jednak nie zapomnieli. Długo musieli kombinować. Zapisałam moje życzenie urodzinowe, którym była gitara Thinline Telecaster, taki sam jaki ma Jonny Buckland z Coldplay. Takie małe marzenie.
   Pewnie sobie całe życie poczekam, pomyślałam.
   Przyczepiłam kartkę do balonika i wypuściłam. Chwile patrzyłam jak odlatuje wysoko i leci ku nieznanemu celu. Wstałam, wzięłam do ręki koszyk i spacerkiem zmierzałam do domu. To było ciekawe doświadczenie. Nigdy jeszcze nie grałam w podchody takiego rodzaju. Oni byli cudowni.
   Droga zajęła mi jakieś piętnaście minut. Weszłam do domu i ściągałam buty, gdy nagle widok przysłonięto mi czarną chustą. Drgnęłam ze strachu.
   - Co jest? - spytałam zdezorientowana.
   - Spokojnie - ktoś mi szeptał do ucha i objął rękoma w pasie od tyłu - Chodź ze mną.
   - Jared, to ty? - spytałam, gdy zaczął mnie gdzies prowadzić.
   - A jak myślisz? - czułam, że się uśmiecha.
   Po chwili stanęliśmy. Poczułam lekki wietrzyk na mojej skórze, więc zorientowałam się, że jesteśmy na zewnątrz. Jay powoli rozwiązywał chustę i ujrzałam przed sobą Matta z wielkim uśmiechem na twarzy. JEgo brat stanął obok i razem patrzyli na mnie uradowani.
   - Wszystkiego najlepszego
   Matt wyciągnął zza siebie... gitarę. Tę, o której marzyłam, tę którą napisałam na karteczce. Nie mogłam w to uwierzyć. Byłam aż tak przewidywalna? Dostałam najlepszy prezent w życiu od najukochańszych ludzi pod Słońcem. Tak bardzo się ucieszyłam, że znów wypuściłam łzy, tym razem ze szczęścia. Mocno przytuliłam chłopaków, dziękując im za wszystko co dla mnie zrobili. Te urodziny przejdą do historii jako najlepsze. A dopiero się rozkręcały.
   Przybyli jeszcze goście. Annie i Dominic, basista z zespołu. Kameralna imprezka zawsze spoko. Gadaliśmy, jedliśmy ciasto, piliśmy, obrzucaliśmy się tortem, po czym wskoczyliśmy do basenu, wszyscy. Wszystko było nagrywane przez Matta, więc nie zdziwię się, jeśli wyląduje to w internecie, z czego nie byłam zadowolona. Robiliśmy wiele zdjęć, przez co miałam wiele radości. Wypróbowałam gitarę. Brzmiała tak cudnie, że nie umiałam przerwać. Wywoływała u mnie dreszcze. To także zostało uwiecznione przez Matta. Nie miałam wpływu na to czy mnie nagrywa, ale nie miało to już znaczenia. Chciałam się bawić. I to robiliśmy.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wiem, krótki jest, ale to przez to, że pierwszy rozdział musiałam podzielić na dwie części, także ten... to jakby pierwszy rozdział, ale tak naprawdę drugi. Kapujecie?
Postaram się jak najszybciej przepisać 3 rozdział

See you soon

Komentarze

  1. Jakie epickie opowiadanie! Zauważyłam kilka błędów, ale poza tym piszesz bardzo dobrze. Czekam na kolejny rozdział i zapraszamy do siebie:
    http://przysiega-fanfiction.blogspot.com

    ~ @kamalove3254 :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, robię dużo błędów xD Ale na razie się uczę.
      Tak czy siak, dziękuję xD
      Wow, kto to w ogóle czyta xD

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Prolog

Część II: Upadek - Rozdział 14

Rozdział 13