Rozdział 15

   Wiedziałam! Wiedziałam, że jest coś więcej między nimi. To było widać. I to musiało się dziać już dużo wcześniej. Oczywiście, trochę mnie zatkało, że to prawda. Nigdy tak naprawdę nie podejrzewałam Hayley o to. Chociaż mogłam to przewidzieć.To jak się o niego martwiła na wypadach do klubów, gdy za dużo wypił. Albo jak na niego patrzyła... Czemu tego nie zauważyłam? To moja przyjaciółka, powinnam to wiedzieć, domyślić się. Byłam ślepa.
   - Serio? - wciąż nie dowierzałam.
   - Tak - odwróciła wzrok.
   - I czemu nie mówiłaś od razu? - zdziwiłam się - Według mnie... pasujecie do siebie. Nie wstydź się swoich uczuć.
   - No wiem - pierwszy raz widziałam u niej taką nieśmiałość.
   To wydawało mi się niemożliwe. Ale jednak Hayley się zakochała. Wyraźnie to okazywała przez swoje zachowanie i mowę. Patrzyła na nią i nie mogłam wyjść z podziwu.
   - On cię zaprosił?
   - Yhym - uśmiechnęła się lekko.
   Zaśmiałam się, po czym kontynuowałyśmy spacerek do sali prób. W drodze Hayley opowiadała mi jak to się wszystko zaczęło. To było w grudniu. Poszli sami do klubu, bo reszta albo nie mogła albo nie chciała. Tam jakiś koleś się do niej przystawiał. Nie podobało się jej to i kazała mu "wypierdalać". Jednak on nadal się nie odczepił. Nawet proponował jej seks. Wtedy Steven podszedł do niego i kulturalnie przywalił mu pięścią w twarz, mówiąc "Odczep się od niej. Nie jest taka głupia by pieprzyć się za kasę. Jest warta o wiele więcej". Zaimponował jej tym. Wtedy zaczęła coś do niego czuć. Oczywiście to trwa jeszcze zbyt krótko, żeby nazwać to prawdziwą miłością, ale ja myślę, że to będzie coś więcej niż tylko zwykły romans. Steven pomimo swojego szalonego stylu życia, jest też wrażliwym i fajnym facetem. Na pewno nie mógłby skrzywdzić dziewczyny umyślnie.
   Dotarłyśmy do naszej sali prób, gdzie już byli wszyscy, oprócz Chada. Nikt nie wiedział co się z nim dzieje. Jako że nigdy nie gramy bez pełnego składu, postanowiliśmy przejść się do jego domu. Normalnie by nas poinformował, a tak to nic nie wiedzieliśmy i trochę się martwiliśmy. Przez jego cichą naturę mamy z nim często problemy. Ja nie rozumiałam czemu wrócił do domu w nocy po sylwestrze, zamiast zostać u mnie i się wyspać. Może jego nie pojawienie się na próbie ma coś z tym wspólnego? Okazało się, że nikt nie widział go od sylwestra, czyli od trzech dni. Co się z nim działo?
   Zapukaliśmy do jego drzwi. Odczekaliśmy kilkanaście sekund i nic. Zrobiliśmy to ponownie. Tym razem nam otworzył. Nie wyglądał na szczęśliwego.
   - Cześć, możemy wejść? - spytał Artur.
   Popatrzył na nas smutno i kiwnął głową, zapraszając nas do środka. Rozsiedliśmy się w niewielkim salonie połączonym z kuchnią. Kolory ścian były przyjemne dla oka, fioletowe i białe. Usiadłam na kremowej kanapie z Arturem, Hayley na fotelu tego samego koloru, a Steven pod nim na podłodze, opierając się o nogi dziewczyny. Chad ze smętną miną przysiadł na drugim fotelu i westchnął ciężko. Widać było, że coś jest nie tak.
   - Wszystko u ciebie dobrze? - spytałam.
   - Ostatnio gorzej - przyznał, patrząc na jakiś punkt na ścianie.
   - Czemu?
   - Nie chcę was zanudzać - stwierdził, spuszczając wzrok na swoje ręce.
   - Nie zanudzisz nas - rzekłam - Chad, jesteśmy zespołem. Jesteś częścią tej rodziny. Jeśli coś ci leży na sercu to mów. Nam możesz powiedzieć.
   - Stary, znamy się tyle lat. Nadal nam nie ufasz? - odezwał się Steve.
   Milczał przez chwilę, myśląc nad tym co powiedzieliśmy. Chyba zdawał sobie sprawę, że zamknął się w sobie, nawet przed nami. My też jednak nie byliśmy bez winy. Mogliśmy jakoś zareagować wcześniej, pomóc mu otworzyć się na świat. Jest naszym przyjacielem. A my co robimy?
   Westchnął po raz kolejny, nie odrywając wzroku od swoich dłoni.
   - Isabel ze mną zerwała.
   A więc o to chodziło.
   - Kiedy? - spytała Hayley.
   - Wczoraj - było mu naprawdę ciężko.
   - Przez telefon? - spojrzałam na niego współczująco.
   - Nie, nie - zaprzeczył - Przyleciała do Los Angeles, do rodziny. Miała tez do mnie sprawę. Ja byłem wniebowzięty, bo w końcu ona przyleciała. Poszliśmy wczoraj do restauracji na kolację. Miałem... - przerwał na chwilę - Miałem zamiar się jej oświadczyć. Gdy już to zrobiłem,ona stwierdziła, że nie może ich przyjąć, bo... kocha kogoś innego.
   Słuchaliśmy go w milczeniu. Zrobiło mi się go tak żal. Zdecydował się na tak odważny krok i poniósł porażkę. Szkoda tylko, że się załamał. Po czymś takim powinno się być silniejszym i pewniejszym.
   - Byliście ze sobą rok, to znowu nie tak długo...
   - Ty nie wiesz wszystkiego - przerwał mi, patrząc w moją stronę - Znamy ją od ósmego roku życia. Jest dla mnie wszystkim, całym moim światem. A jedna decyzja przekreśliła szanse spędzenia z nią reszty życia - zobaczyłam, że patrzy na czerwone pudełeczko.
   Wstałam i podeszłam do przedmiotu, po czym go otwarłam. W środku był piękny, srebrny pierścionek z małym, ale ślicznym diamentem. Pamiętam jak marzyłam, że kiedyś mój wymarzony mężczyzna podaruje mi dokładnie taki.
   - Piękny - stwierdziłam, odwracając się do niego.
   - Pięknie by wyglądał na jej dłoni - powiedział.
   - Jej strata - zamknęłam pudełeczko i odłożyłam z powrotem na półkę.
   - Ej, chodźmy do sali prób i zacznijmy improwizować - zaproponował Steve - Wiem jak Chad to uwielbiam. Może wyjdzie coś zajebistego.
   Stwierdziliśmy, że to dobry pomysł, żeby pocieszyć Chada. Muzyka najlepszym lekiem na zło.
   Wywlekliśmy Chada z mieszkania i wróciliśmy do melinki. Tam zaczęliśmy totalne improwizowanie na instrumentach. Chad zaczął grac na gitarze kilka akordów, które idealnie dopasował do siebie. Artur dołączył do niego, wymyślając spokojne riffy. Steven poszedł w ich ślad, usiadł przy perkusji i delikatnie uderzał w talerze i w bębny. Hayley tez przyłączyła się do zabawy, a ja włączyłam dyktafon w telefonie, żeby to nagrać, ponieważ brzmiało to dość ciekawie. Próbowałam wymyślić jakieś słowa, lecz skończyło się na zwykłym "la la la", gdyż jak już wspominałam, pisanie tekstów nie jest moja mocną stroną. Trochę śmiechu przy tym było. Uwielbiałam z nimi improwizować. Zwłaszcza gdy z tego wychodzi coś naprawdę dobrego.
   Po zakończeniu próby opowiedziałam im o sytuacji z piosenką, w której występuję z Jaredem. Myślałam, że źle to odbiorą. Myliłam się. Ucieszyli się, że to zrobiłam. Gdy dowiedzieli się, iż mam marne szanse na to, bo nie jestem sławna, powiedzieli, że mogą "załatwić to po swojemu". Wolałam się nie zgadzać. Ja już znam te ich "po swojemu".
   Idąc z Arturem w stronę jego domu, rozmawialiśmy jak zwykle.
   - Robimy coś dzisiaj wieczorem? - spytałam z nadzieją.
   - Wiesz... - podrapał się po głowie - Mam dziś zajęty czas. Wybacz.
   - Czemu? - popatrzyłam na niego smutno.
   - Będę rozmawiał z Moniką i Martą - uśmiechnął się.
   - Rozumiem - westchnęłam.
   - Przepraszam, naprawdę - cmoknął mnie w skroń.
   - Nie szkodzi - uśmiechnęłam się lekko.
   Było mi trochę przykro, że nawet Artur nie miał dziś dla mnie czasu. Bracia też niestety byli zajęci albumem. Zapowiadał się nudny wieczór. Chyba pójdę po prostu spać.

Następnego dnia                                                  ***

   Życie bywa okrutne. Jednego dnia żyjesz sobie spokojnie, a drugiego los postanawia z nami skończyć. Czemu tak mówię? Tata zadzwonił rano i poinformował mnie o śmierci babci. Płakałam około godziny. Mój humor był fatalny, więc nie ruszałam się z domu przez cały dzień. Siedziałam w salonie na kanapie razem z psem, który opierał łeb na moich udach. Mało mówiłam, ani razu się nie uśmiechnęłam, bo nie miałam powodu. Cały dzień w ponurym nastroju. Matt pojawił się wieczorem w domu. Przyszedł do mnie i usiadł obok. Patrzył na mnie z troską.
   - Dalej jest ci źle? - spytał.
   - A tobie by nie było? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
   - Wybacz - spuścił wzrok.
   - Pamiętam jak miałam jakieś siedem lat. Babcia lubiła brać mnie na kolana i opowiadać różne historie z jej życia. Bardzo dużo podróżowała. Prowadziła hipisowski styl życia. Wiele przeszła. Miała sześćdziesiąt dwa lata, a jednak wciąż pozostawała młoda duchem - uśmiechnęłam się w końcu.
   - Była dla ciebie ważna.
   - Bardzo.
   Chyba potrzebowałam chwili dobrych wspomnień, bo od razu zrobiło mi się lepiej na sercu. Kochałam babcię i nic tego nie zmieni. Różniła się od innych. Była bardzo... ekstremalna. Lubiła sport. Pływała, biegała... Dużo surfowała, nawet jako staruszka. Miała w sobie wiele krzepy za co ludzie ją szanowali.
   To nie było moje jedyne zmartwienie dziś. Ostatnio Charlie był bardzo otępiały, smutny. Nie wiedziałam co się z nim dzieje. Jak kiedyś cieszył się jak brałam go na spacer, to teraz tego nie okazywał. Leniwie przychodził i dziwnie piszczał. Zastanawiałam się co może mu dolegać. Matt sądził, że może źle się czuć. Możliwe. Wyglądał na chorego.
   - A co jeśli to coś poważniejszego? - martwiłam się bardziej, głaszcząc główkę psa.
   - Spokojnie, pójdziemy jutro do weterynarza i wszystko się wyjaśni, ok? - założył mi kosmyk włosów za ucho.
   - Okej - westchnęłam.
   - Nie martw się, to silny psiak - uspokajał mnie.
   - Wiem.
   To samo mówili o babci. "To silna kobieta, nie jedno przeszła, da radę". Tym razem się nie sprawdziło.

Następnego dnia                                                    ***

   Wstałam rano w fatalnym stanie. Przez pół nocy oglądałam z chłopakami dwa filmy. Do tego to były horrory. Miałam po nich koszmary. No cóż. Zazwyczaj się nie boję, ale moja psychika tamtego dnia nie była sprawna.
   Usiadłam w kuchni i zajadałam, a raczej męczyłam kanapkę. Nie miałam apetytu, ale musiałam coś zjeść, by mieć siłę dzisiaj. Czekała mnie kolejna próba i wizyta u weterynarza. Tym drugim stresowałam się bardziej. Wciąż bałam się o Charlie'go. Był naprawdę w marnym stanie. Nigdy wcześniej taki nie był. Musiał złapać coś poważniejszego niż sobie wyobrażałam. Strasznie się o niego martwiłam.
   Jared w pełni życia przybył do kuchni i zaczął robić śniadanie dla siebie. Zadziwiała mnie jego radość każdego poranka. Większego optymisty nie widziałam... A nie, chwila. Matt też taki jest. Dwaj optymiści pod jednym dachem równa się świetna zabawa.
   - Co taka cicha jesteś? - spytał, siadając obok z gotową kanapką.
   - Nie mam nic do powiedzenia - wytłumaczyłam, zostawiając swoje śniadanie w spokoju.
   - A ja mam - uśmiechnął się.
   - Oświeć mnie - westchnęłam, patrząc w jego stronę.
   - Rob załatwił sprawę z piosenką - wziął kęs kanapki - Wytwórnia zgodzi się na ciebie, jeśli wykonamy ten utwór na najbliższym koncercie i pokażesz, że jesteś dobra. Inaczej cię odrzucą.
   - Mówisz poważnie? - nagle się ożywiłam.
   - Tak, mówię serio - zaśmiał się.
   A więc jednak dali mi szansę zaprezentowania swoich możliwości. Od razu poprawił mi się humor. Przytuliłam Jareda za to i dziękowałam, że dał mi możliwość na spełnienie tego marzenia. Powiedział, że to nie tylko jego zasługa.
   - A na jakim koncercie mamy wystąpić? - spytałam.
   - Zorganizujemy klubowy koncert tu w LA, na którym zagramy kilka nowych utworów. To taka promocja przed wydaniem płyty.
   - Fantastycznie - ucieszyłam się - Kiedy?
   - Gdzieś może za dwa bądź trzy tygodnie - odpowiedział - A i... Wpadliśmy na pomysł, by zaprosić was, zespół, jako taki mały support. Co ty na to?
   Nie mogłam w to uwierzyć. The Lights jako ich support. To spełnienie naszych marzeń, więc jak miałabym się nie zgodzić? Od razu zadzwoniłam do wszystkich by spytać się o to samo, a oni nie byli przeciwni. Chcieli tego i to bardzo. Nie umiałam dodzwonić się do Artura. To było dziwne. Normalnie odbierał moje połączenia. Pomyślałam, że pewnie jeszcze spał, więc dałam mu spokój. Najwyżej Steven go poinformuje. W końcu razem mieszkają.
   Ubrałam się do wyjścia, po czym razem z chłopakami zabraliśmy psa do samochodu Matta i ruszyliśmy w drogę. Siedziałam z tyłu z psem, żeby go pilnować. Opierał główkę o moje nogi. Wyglądał jakby miał za moment zdechnąć.
   - Możesz jechać szybciej? - prosiłam - On mi tu umiera.
   - Spokojnie, Charlie - uspokajał mnie Jay, odwracając się do mnie - Zdążymy. Nic mu nie będzie.
   Nie przekonał mnie tym. Widząc psa sama się domyślałam, że jest źle. Uspokajanie mnie w niczym tu nie pomoże.
   Dojechaliśmy do dużej kliniki weterynaryjnej. Wysiedliśmy i podążyliśmy do budynku. Szłam z Charlie'm powoli, gdyż wydawał się naprawdę słaby. Tam zaprowadzono nas do gabinetu jednego z weterynarzy. Psem zajął się starszy mężczyzna i badał go przez dłuższą chwilę. Jego mina była skupiona, nie wyrażała żadnych emocji. Przez to denerwowałam się jeszcze bardziej. W końcu skończył i odszedł od psa, zapisując coś na kartce.
   - Dobrze, że przyjechaliście. Jego stan jest poważnie zagrożony - powiedział, a ja zbladłam, dosłownie.
   - Czyli? - dopytywał Matt.
   - Nie jestem pewny, ale to mogą być robaki. Jeśli się mylę, może to być coś poważniejszego - tłumaczył - Musimy go zatrzymać tutaj do jutra, żeby wykonać badania.
   - To konieczne? - spytałam.
   - Niestety tak - spojrzał na nas.
   No świetnie. Mój psiak mógł zdechnąć. Tak bardzo się do niego przywiązałam, nie chciałam go tracić przez jakieś robaki czy kto wie co innego. Jak ja miałam dziś skupić się na próbie, skoro nie myślałam o niczym innym, tylko o chorym psie?
   Jadąc z powrotem do domu próbowałam się dodzwonić znowu do Artura, lecz ten nadal nie odbierał. Co on takiego robił, że nie mógł mieć przy sobie telefonu? Dzisiejszy dzień to była próba wytrzymałości moich nerwów. Widać przegrywałam, bo miałam ochotę krzyczeć. Po kolejnej nieudanej próbie skontaktowania się z chłopakiem, warknęłam wściekła i schowałam telefon do kieszeni, poddając się.
   - Co jest, kicia? - spytał niebieskooki.
   - Artur nie odbiera. Znowu - żaliłam się - Wkurwia mnie.
   - Nie denerwuj się. Jest dziś w pracy?
   - Tak, ale co to ma do rzeczy?
   - Pewnie jest zajęty i nie ma czasu odebrać - bronił go - Nie osądzaj go od razu o najgorsze.
   Miał rację. Nie pomyślałam o tym. Pewnie w sklepie był dzis tłum i nie był w stanie odebrać. Ja jednak jestem głupia.
   - Masz rację. Dam mu spokój - westchnęłam.
   To przez chorobę psa byłam bardzo zdenerwowana i działałam pod wpływem emocji. Musiałam sie wyluzować.
   Po południu pojechałam do melinki na próbę. Czekaliśmy na Artura, który się spóźniał. Nie tylko ja byłam na niego zła. Wszyscy mieli ochotę go dziś udusić. Gdy nareszcie się zjawił, tłumaczył, że szef go przetrzymał dłużej w pracy. Uwierzyli mu, lecz ja nie do końca. Podeszłam do niego, żeby porozmawiać.
   - Dlaczego nie odbierałeś? - byłam spokojna, na razie.
   - Przepraszam, kochanie. Telefon mam zepsuty - tłumaczył - Ma zbitą szybkę i nie chce się włączyć.
   - Jak to się stało? - byłam skłonna mu uwierzyć.
   - Upadł - odpowiedział szybko, za szybko - Mocno walnął o ziemię.
   Patrzyłam na niego i próbowałam odczytać jego myśli. Wyglądał jakby coś ukrywał. Pierwszy raz czułam, że mnie okłamuje. Ale czemu? Zawsze był ze mną szczery. Dlaczego teraz miałby mnie oszukiwać? To nie w jego stylu. Coś było nie tak i nie chciałam zostać bez odpowiedzi.
   Artur powiedział, że czas na granie, więc odstawiłam problemy na bok i skupiłam się na próbie. Musieliśmy poćwiczyć dość intensywnie, żeby wypaść świetnie na koncercie.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
W ten ostatni dzień wakacji oddaję w wasze ręce kolejny rozdział. Nie wiem jak to będzie w czasie szkoły. Czy w ogóle będę mieć czas na bloga. Powinnam mieć, bo zazwyczaj mam wyjebane na szkołę.

Te wakacje są dla mnie szczególne, zwłaszcza, że spędziłam je z najlepszymi ludźmi pod słońcem. Mam nadzieję, że wasze też takie były. A jeśli nie, nie załamujcie się. Będą kolejne :)

W ten sposób żegnamy wakacje 2014. Najlepsze wakacje mojego życia.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Prolog

Część II: Upadek - Rozdział 14

Rozdział 13