Rozdział 4

Następnego dnia...

   "-Zaraz wychodzisz - odzywa się do mnie nauczycielka.
   Wciąż się denerwuję tym występem. Ręce trzęsą mi się tak mocno, że nie mogę trzymać nawet mikrofonu. To ma być mój pierwszy występ na scenie, ale wątpię w jego powodzenie. A to tylko szkolny koncert na zakończenie roku.
   - Wszystko wporządku? - pyta mnie mój stary kumpel z klasy.
   Żadne słowa do mnie nie docierają. Serce wali mi mocniej niż kiedykolwiek. Mam mroczki przed oczami. I po co ja się na to zgodziłam?
   - Dasz radę - wciąż to słyszę, ale nie wierzę w to.
   Obraz znika. Ciemność. Nic nie widzę ani nie czuję. Słyszę jedyne śmiech wszystkich na sali..."

   W tym momencie gwałtownie się obudziłam, wydając niezbyt cichy krzyk. Podniosłam się do pozycji siedzącej i zakryłam twarz rękoma. To było okropne. Ten sen to nie wytwór mojej wyobraźni, lecz wspomnienie z gimnazjum. Nienawidziłam tej chwili. Zemdlałam przed swoim pierwszym występem. Od tego momentu bałam się ponownie spróbować. W tym dniu obawy, których było nad to, wróciły i nie dawały mi spokoju.
   Co jeśli zaczną się ze mnie śmiać?, łkałam w myślach.
   Lęk, lęk i tylko lęk w mojej głowie. Panika, znowu to samo. Czemu to nie może zniknąć?
   Nagle do mojego pokoju wparował Jared.
   - Hej, słyszałem krzyk - podszedł do łóżka - Wszystko gra? - spojrzał na moją przerażoną minę.
   - Nie wystąpię dzisiaj - próbowałam się opanować - To się nie uda.
   - Co? Czemu? - złapał moje dłonie - Charlie, przecież potrafisz to zrobić.
   - Ale ja się boję - stwierdziłam.
   - Czego?
   - Że znowu się to powtórzy... to z czasów gimnazjum... - poleciała mi jedna łezka.
   - To jest przeszłość - rzekł - Spójrz na mnie - położył ręce na moich policzkach bym popatrzyła na niego - DASZ SOBIE RADĘ. Jesteś dobra, masz talent, nad którym ciężko pracowałaś, nie możesz stracić takiej okazji grania z zespołem. Stać cię na wiele i wiem, że potrafisz przełamać głupi strach. Masz spróbować - patrzył w moje oczy - Wierzę w ciebie, rozumiesz?
   Zamilkłam. Cholera, miał rację. Nie mogłam się poddać przed metą. Przecież tak do niczego nie dojdę w życiu. Jaki dałabym przykład swoim przyszłym dzieciom? Nie mogę tak postąpić.
   Zrobię to, dopingowałam sama siebie.
   Jared przytulił mnie, głaszcząc po głowie, a ja w końcu się uspokoiłam. W tej chwili cieszyłam się, że go mam. Nawet o czwartej nad ranem przyszedł i był przy mnie. Prawdziwy przyjaciel na całe życie.

                                                                             ***

   Przygotowywałam się w swoim pokoju do mojego pierwszego koncertu. Chciałam zrobić dobre pierwsze wrażenie. Założyłam biały t-shirt ze wzorami, czarne jeansy, do których przyczepione były szelki oraz jak to na mnie przystało, czarne trampki. Jako dodatek wsadziłam do spodni pasek ze skóry z srebrnymi ćwiekami, a na rękę moją niebieską pieszczochę. Przejrzałam się w lustrze, które stało w roku pokoju. Taki ubiór i mocno wycieniowane oczy czarną kredką sprawiły, że wyglądam w miarę dobrze. Nigdy nie uważałam siebie za osobę ładną, choć czasem dawałam radę. Ciekawe...
   - Jesteś gotowa... - usłyszałam za sobą.
   Odwróciłam się i ujrzałam zamurowanego Jareda. Najwidoczniej wyglądałam lepiej niż sądziłam. To znaczy, że się postarałam.
   - I jak? - uśmiechnęłam się nieśmiało, podchodząc do niego.
   - No no - złapał moją dłoń i obrócił mną, żeby widzieć całość - Tak zajebiście to ty nigdy wcześniej nie wyglądałaś.
   - Och, czyli wcześniej byłam brzydka? - udawałam obrazę.
   - Wiesz o co mi chodzi - westchnął.
   - Tak, wiem - powiedziałam zadowolona.
   Zeszliśmy na dół, gdzie czekał na nas Matt. Całą trójką wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy w drogę. Matt wciąż się ze mną droczył, mówił jak to jest być na scenie i że prawdopodobnie początkujący zawsze obrywają pomidorami, przez co miałam ochotę go udusić. Po kilkunastu minutach byliśmy na miejscu. Chłopaki jeszcze gdzieś pojechali, a ja wkroczyłam do środka, szukając wzrokiem chłopaków z zespołu. Odnalazłam Stevena na backstage'u, więc do niego podeszłam.
   - Hej Steve - przywitałam się.
   - Hej młoda - uśmiechnął się szeroko.
   - Ej... - oburzyłam się jak małe dziecko - Jesteś tylko trzy lata starszy.
   - Wiem - miał ubaw - Gotowa?
   - Tak - potwierdziłam - Wszystkie piosenki opanowane.
   Poprzedniego dnia dostałam listę dwunastu utworów, które mieliśmy wykonać. Na szczęście były to piosenki, które niejednokrotnie śpiewałam pod prysznicem, więc znałam je doskonale. Ze względu na mnie wybrali covery, gdyż nie znałam ich muzyki. Jeszcze nie.
   Dwie godziny do koncertu. Jacyś ludzie zaczęli się schodzić do klubu. Ja z resztą członków siedziałam za kulisami i przygotowywałam się mentalnie. Serce waliło mi niewyobrażalnie szybko. Za pewne każdy to słyszał. Hayley próbowała mnie uspokoić. Tłumaczyła mi, że sama miała tremę przed pierwszym występem, ale to naturalne. Co chwila brałam łyka wody z butelki. To normalne, ze się denerwuję, ale żeby aż tak? To tylko koncert. Tylko. Znów miałam obawy, że zemdleję.
   Dwadzieścia minut do koncertu. Reszta załogi sprawdzała sprzęt, ja natomiast czekałam na braci, ponieważ obiecali być wcześniej. Minęło kolejne dziesięć minut, a ich wciąż nie było. Zaczęłam wątpić, że wejdę na scenę, gdy ich nie ma obok mnie. Są dla mnie największym wsparciem od zawsze. Bez nich nie byłabym teraz tutaj.
   Artur zauważywszy mój smutek połączony ze zdenerwowaniem, podszedł do mnie i objął ręką.
   - Charlie, wszystko dobrze? - spytał.
   - Spóźniają się - spojrzałam na niego - Obiecali, ze tu będą.
   - Na pewno za chwilę się zjawią - zapewniał - Nie martw się - jego oczy spowodowały, że nieco się opanowałam.
   Wybiła godzina zero. Razem z Arturem podążyłam na scenę. Będąc na niej zauważyłam z boku klubu chłopaków. Jednak przyszli. Pomachali do mnie i dali znać, że są ze mną. Uśmiechnęłam się w końcu i nabrałam większej odwagi. Podeszłam na przód sceny i byłam gotowa.
   - Witajcie - odezwał się Artur do mikrofonu, zwracając na siebie uwagę wszystkich - Jesteśmy The Lights. Dzięki za przybycie - zaczęli klaskać na zachętę.
   Widownia była mieszanką ludzi z przeróżnych światów muzyki. Wyróżniali się stylem, ale łączyła ich jedna sprawa - muzyka rockowa. Wszyscy czekali aż zaczniemy. Tak więc wydobyły się pierwsze dźwięki utworu. Wzięłam głęboki oddech i zrobiłam to. Zaczęłam śpiewać najlepiej jak potrafię. Piosenka była szybka, więc wszyscy emanowali niesamowitą energią, którą sama poczułam i dodała mi jeszcze więcej odwagi niż wcześniej. Miałam wrażenie jakby mnie już znali. Wskazywali na mnie, krzyczeli, ze jestem świetna, przez co miałam lekki ubaw. Dobrze też kontaktowałam się z zespołem. Zgrywaliśmy się idealnie. Co chwila spoglądałam też na braci, którym najwidoczniej się podobało. Wyczuwałam, że są ze mnie dumni. Ich mała siostrzyczka w końcu dała sobie rade.
   Po godzinie zakończyliśmy występ z hukiem, a publiczność długo nas oklaskiwała. Zeszliśmy ze sceny z zadowoleniem i cieszyliśmy się z udanego koncertu.
   - Byłaś zajebista - stwierdził Chad.
   - Bez przesady - zaśmiałam się - Ale dzięki. Wy też byliście doskonali.
   - Z tobą gra się lepiej niż z Adrianną - rzekł Steve.
   - Jakby cię Adi usłyszała... - gdybała Hayley.
   - Ale taka prawda - bronił się.
   - Oj weźcie - odezwałam się - I tak ona nadal jest z wami, bo bez zespołu ma marne szanse.
   - Prawda - zgodzili się ze mną wszyscy, po czym wybuchliśmy śmiechem.
   Za kulisy zawitali bracia, którzy byli pod wielkim wrażeniem. I czego ja się bałam? Występowanie stało się dla mnie najfajniejszą rzeczą na świecie. A to dzięki najlepszemu wsparciu, którego brakowało mi  gimnazjum. Tak, udało się. Pokonałam strach. Jestem z siebie dumna.
   Zespół zaprosił mnie na świętowanie, więc się zgodziłam. Powiedziałam Jaredowi, że mogą jechać do domu i że poradzę sobie sama. Na początku nie byli co do tego przekonani, bo było grubo po dwudziestej drugiej, więc różnie bywa, ale jakoś ich uspokoiłam. W końcu jestem dorosła. Ja się tam nie boję LA w nocy. A w ogóle to miałam przy sobie czwórkę przyjaciół. To mieszkańcy powinni bać się nas. Tak więc całą piątką wyruszyliśmy na miasto. Działo się. Wpadliśmy do kilku klubików, gdzie bawiliśmy się na maksa.Trochę popiliśmy, ale ja tym razem ograniczyłam spożycie. Nie chciałam powtórki z urodzin. O około północy postanowiłam, że powinnam wracać. Artur zadeklarował się, że dotrzyma mi towarzystwa. Pojechaliśmy taksówką pod sam mój dom. Wysiedliśmy oboje i stanęliśmy przy bramie.
   - A ty jak wrócisz? - zdziwiłam się.
   - Na piechotę - stwierdził uśmiechnięty.
   - Dzięki za towarzystwo w powrocie - odwzajemniłam gest.
   - Drobnostka.
   Już miałam wejść na plac, lecz Artur mnie zatrzymał, czym zaskoczył. Złapał moją dłoń i spojrzał w moje oczy, przez co dostałam dreszczy. Przeszywał mnie nimi na wylot.
   - Co tak patrzysz? - w końcu się otrząsnęłam.
   - Byłaś dziś wyjątkowa - przybliżył twarz do mojej.
   - Dzięki - odpowiedziałam, zahipnotyzowana jego spojrzeniem.
   Tym razem się nie odwróciłam, bo nie byłam w stanie. Poczułam delikatne muśnięcie na wargach, jakby bał się, że go odepchnę. Jednak nie tym razem. Odsunął głowę na chwilkę, by spojrzeć na mnie, by po chwili znowu zaatakować moje usta, teraz o wiele pewniej. Trwało to tak długo albo mi się zdawało. Chciałam, żeby ta chwila trwała. Niestety, to co dobre musi się kiedyś skończyć. Oderwaliśmy się, a ja czułam motyle w brzuchu. Czekałam aż coś powie.
   - Co to było? - popatrzyłam w jego oczy.
   Ten tylko się uśmiechnął, dał jeszcze jednego całusa i odszedł, mówiąc że zadzwoni. Zaskoczył mnie tym tak bardzo, że nie wiedziałam co mam teraz zrobić. Wróciłam do domu i zaczęłam skakać z radości, zachowując przy tym ciszę, by nie zbudzić chłopaków.

Tydzień później                                                        ***

   - Wstajemy! - usłyszałam krzyk nade mną.
   Otwarłam leniwie oczy i zobaczyłam nad sobą chłopaków, uśmiechniętych od ucha do ucha. Popatrzyłam na nich podejrzliwie. Zazwyczaj jak się tak cieszyli, coś kombinowali. Wtedy trzeba albo się zainteresować tym albo uciekać. Nie wiem czemu kusiło mnie do ucieczki.
   - Nie dacie mi się wyspać? - schowałam głowę w poduszkę.
   - Jest dziś taki piękny dzień - rzekł Jay, siadając obok mnie - Ptaszki ćwierkają, słonko grzeje, Matt pije kawę... Nie można zmarnować takiej okazji.
   - Tak - potwierdził Matt - Trzeba wykorzystać taki dzień.
   - Jest ósma rano - jęknęłam.
   - Dzień ruszył pełna parą.
   - Dla mnie to wciąż noc - stwierdziłam.
   - Wstawaj, nie udawaj - potrząsał mną młodszy brat.
   - Błagam... - podniosłam głowę.
   - Nie marudź. Bądź gotowa za godzinę - poprosił.
   - Po co? - spojrzałam na niego ciekawa.
   - Pojedziemy gdzieś - wstał i razem z Mattem wyszli z mojego pokoju.
   - Co? - powiedziałam do siebie.
   Ciężko westchnęłam i wstałam z łóżka. Ociągnęłam się i stanęłam przed szafą, którą otworzyłam. Wybrałam sobie czarną, luźną koszulkę z Metalliką, leginsy tego samego kolory z wyciętymi dziurami z przodu, a na prawą rękę moją pieszczochę. Pasowała idealnie do mojego dzisiejszego wyglądu. Nie zasłaniała tatuażu na szczęście. Był już ładnie wygojony i prezentował się przepięknie. Udałam się do łazienki by rozczesać moje czerwone włosy. Zaczesałam grzywkę do tyłu i spięłam spinką. Zatuszowałam rzęsy i położyłam lekki cień. Nawet dobrze to wyglądało.
   Zeszłam na dół, gdzie już czekali na mnie z tajemniczymi uśmieszkami. Spojrzałam na nich z zaciekawieniem. Nie miałam pojęcia co kombinowali.
   A może czas na ucieczkę?, spytałam sama siebie.
   Jednak o nic nie pytałam, tylko czekałam na ciąg dalszy. Wyruszyliśmy autem w stronę centrum. Słońca raziło w oczy, więc założyłam czarne aviatorki. Jadąc tak, obserwowałam mieszkańców LA spacerujących na ulicy. Każdy z nich się wyróżniał. Nie było podobnych sobie ludzi. Byli oryginalni, byli po prostu sobą. Mieli swój własny, niepowtarzalny styl. Zobaczyłam dziewczynę z różowymi włosami albo wysokiego chłopaka w całości w tatuażach. Mężczyzna udający ludzki posąg, który poruszał się, gdy dano mu kasę. Kobieta ubrana dokładnie jak Marylin Monroe spacerująca z klonem Michaela Jacksona. To jest coś pięknego i interesującego. Ta różnorodność sprawia, że Los Angeles jest niezwykłym miejscem. Na razie nie miałam zamiaru go opuszczać.
   Dojechaliśmy do bardzo ciekawego miejsca, w którym nie byłam wiele lat, bo się go bałam. Kolorowe karuzele, balony, wata cukrowa. Stanęliśmy przed wejściem.
   - Wesołe miasteczko? Serio? - myślałam, że sobie żartują.
   - Tak - uśmiechnęli się obaj.
   - Czemu? - dopytywałam, zaczynając się trochę bać.
   Rzadko bywałam w wesołych miasteczkach, zwłaszcza w tym byłam tylko raz, gdyż bałam się tych wszystkich karuzel. Jedynie co tam robiłam to jadłam i tańczyłam. I przy tym chciałam zostać.
   - Dla zabawy - odpowiedział niebieskooki.
   - Przecież wiesz, że nie lubię zbytnio takich miejsc - spojrzałam na niego zmarnowana.
   - Dlatego też chcemy to zmienić - złapał moją dłoń i wszyscy razem podążyliśmy na teren miasteczka.
   Nie było ono szczególnie wielkie, ale nawet fajne. Pełno automatów do gier, gierki zręcznościowe, karuzele, słodkości, mega ubaw dla tutejszej młodzieży. Baloniki dla najmłodszych, ławki dla tych nieco starszych, tor dla skate'ów. To wszystko na jednym małym terenie.
   Chłopaki zaciągnęli mnie pod wielkiego rollercoastera chcąc, bym wsiadła z nimi, czemu byłam przeciwna.
   - W życiu nigdy - próbowałam się wymigać.
   - No weź. Jak nie teraz to kiedy? - pytał mnie Matt.
   Jakbym słyszała Artura...
   - Mnie właśnie o to chodzi - NIGDY! - tłumaczyłam.
   - A może się mile zaskoczysz.
   - Jasne. I kilku ludzi pod karuzelą, którzy dostana moim śniadaniem - powiedziałam ironicznie.
   - Przesadzasz - machnął ręką.
   - Mam ci przypomnieć co się stało ostatnim razem jak mnie tu zabraliście?
   - Miałaś dziesięć lat - bronił się - Każdy w tym wieku mógł się bać.
   - A mi został uraz.
   - Czekaj, Matt - rzekł Jay - Ja się tym zajmę - spojrzał mi w oczy - Charlie, wsiadasz czy nie?
   - Nie - byłam pewna swego.
   - Tak myślałem.
   Nagle chwycił mnie w pasie i przerzucił przez ramię, czym się zdenerwowałam. Chciał mnie tam zaciągnąć siła. Nie ładnie. Szarpałam się, krzyczałam by mnie postawił, ale ten nadal swoje.
   - Jared, puść mnie! - krzyknęłam.
   - Co tam mówisz? - miał ze mnie ubaw.
   - Bardzo zabawne - warknęłam.
   - Dla nas jest - stwierdził Matt.
   - Jared, puść! - walnęłam go w tyłek, żeby się ogarnął.
   - Ej - chyba go zabolało.
   - Mogę mocniej - ostrzegłam.
   - Dobra - był bardziej niż chętny, przez co się zdziwiłam. Coraz bardziej mnie zaskakiwał.
   - Jesteś zboczony.
   - Ty też.
   Miałam już dość tego. Musiałam im ulec, gdyż nogi zaczęły mi drętwieć i chciałam, żeby dali mi spokój. Jay mnie postawił i po kilku minutach znalazłam się na kolejce obok niego, czego zaczęłam żałować. Widział, że się stresuję, więc podał mi rękę, bym mogła go trzymać w trakcie jazdy. Gdy kolejka wjeżdżała na górę, zająknęłam z przerażenia. Jay miał ze mnie ubaw.
   - Kurwa, za co? - psiknęłam po polsku.
   Po wjeździe na górę, zjechaliśmy w dół z wielką prędkością. O dziwo spodobało mi się. Góra, dół, kilka obrotów do góry nogami... Aż dziwne, że nie zwróciłam. Przez całą jazdę nie puściłam ręki Jareda. Czułam się bezpieczniej. Ciekawe jak mocno ściskałam.
   Koniec. W końcu. Z minami zadowolenia
 zeszliśmy z rollercoastera. Musiałam na chwilkę usiąść, ponieważ kręciło mi się w głowie. Było jednak warto. Przestałam się bać.
   - I jak? - spytał Jay.
   - Chce mi się rzygać, ale poza tym ok - zaśmiałam się.
   - I dobrze. To znaczy, że dobrze się bawisz - stwierdził.
   - Co teraz?
   Poszliśmy na inne karuzele, graliśmy w różne gry, Jared wygrał białego miśka, którego mi podarował. Jedliśmy watę cukrową. Tradycyjnie wzięłam niebieską, Jay różową, przez co śmiałam się cały dzień, a Matt żółtą. Było tam też karaoke i ludzie śpiewali znane utwory. niektórzy tam nawet tańczyli, więc ja i młodszy brat do nich dołączyliśmy. Widziałam, że Matt to wszystko nagrywa. Jay zaskoczył mnie umiejętnością tańca. Zawsze mówił, że nie umie, ale za bardzo przesadzał.
   Byliśmy tam cały dzień, aż do zachodu słońca. Poszliśmy całą trójką na plażę i oglądaliśmy jak gwiazda kryje się w oceanie.
   - Dzięki chłopaki - odezwałam się po chwili milczenia - To był świetny dzień.
   - A ty chciałaś go przespać - rzekł Matt.
   - Oj tam - zaśmiałam się.
   Po zachodzie Słońca musieliśmy wracać do domu. Pojechaliśmy autem i po pół godzinie byliśmy na miejscu.
   Będąc w pokoju dostałam smsa od Artura. Napisał, że chciałby się ze mną spotkać następnego dnia. Uśmiechnęłam się pod nosem. Od czasu, gdy mnie pocałował, zaczynaliśmy się zastanawiać nad naszą relacją. Co z tego, że coś sobie obiecałam? Ja jednak chciałam czegoś więcej niż przyjaźni. Zakochałam się. On chyba też. Odpisałam, że chętnie i rzuciłam telefon na łóżko. Nagle naszła mnie ochota na granie na gitarze. Zeszłam na dół. Jay był w salonie i coś pisał, a Matta nie widziałam. Za pewne wyszedł do Annie. Wkroczyłam do ich pokoiku muzycznego i wzięłam czarną gitarę akustyczną. Pobrzdąkałam kilka melodii, a potem przerzuciłam się na pianino. Przed sobą miałam pusta kartkę i długopis. Komponowałam. Wyszła mi nawet ciekawa melodyjka. Gdy nie miałam juz miejsca na kartce, wstała i szukałam innej, na której mogłabym kontynuować. Grzebałam na biurku Jareda. Było tam pełno różnych papierów, tesktów, nut... I jedna szczególna notatka, która przykuła moja uwagę. Zatytułowana "Mój błąd". To nie był tekst jakiejś piosenki, tylko jakby opis sytuacji, która miała miejsce jeszcze nie dawno. Czytając to miałam wrażenie, że zostałam oszukana. "Lekko" wściekła pobiegłam z ta kartką do salonu i stanęłam na przeciwko Jareda, a ten ze zdziwieniem na mnie popatrzył.
   - Co to jest? - rzuciłam mu kartkę na kolana.
   Ten na nią spojrzał i widać było, że jest zakłopotany. Wściekłam się jeszcze bardziej, gdyż nie znosiłam, gdy coś ukrywał przede mną. A zwłaszcza jeśli to jest związane ze mną.
   - No mów!!!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Prolog

Część II: Upadek - Rozdział 14

Rozdział 13