Rozdział 9

Kilka dni przed świętami

   Właśnie pędziłam do Artura. Miałam dla niego mały prezent na święta. To było coś co na pewno go ucieszy. Po tym jak dowiedziałam się, że nie mógł spędzić świąt z rodziną, nie mogłam tego tak zostawić. Chciałam mu sprawić małą przyjemność.
   Dotarłam do jego mieszkania i pukałam w drzwi dopóki nie otworzył. Gdy go ujrzałam, wparowałam do środka, ciągnąc go za sobą. Stanęliśmy w salonie.
   - Mam coś co zwali cię z nóg - cieszyłam się jak małe dziecko.
   - Co może bardziej zwalić mnie z nóg niż widok ciebie jakbyś dostała ADHD? - śmiał się.
   - To - wyciągnęłam z torby długą kopertę - Proszę.
   Wziął ją do ręki i przyjrzał się, po czym delikatnie otworzył. Gdy wyciągnął zawartość, zrobił wielkie oczy.
   - Niemożliwe - szepnął, nie mogąc uwierzyć.
   To był bilet tam i z powrotem do Polski. Chciał jechać do siostry? Ja mu dałam tą możliwość. Nie mogłam stać i patrzeć bezczynnie. Musiał do nich jechać. Tęsknił za siostrą i to mu sprawiało ból. Nie lubię, gdy ktoś cierpi.
   - Ale... jak? - popatrzył na mnie.
   - Prezent ode mnie na święta - uśmiechnęłam się - Może i nie obchodzę świąt, ale to nie znaczy, że nie mogę dać ci czegoś. Mały prezent, ale na pewno trafiony.
   - Mały? Charlie... - ciągle nie dowierzał - Ja nie mogę tego przyjąć...
   - Nie przyjmuję odmowy - ostrzegłam - To jest prezent! Spędzisz święta z siostrą. Wiem, że tego pragniesz. Ciesz się.
   On w końcu się uśmiechnął i mocno przytulił, dziękując mi z całego serca za tą możliwość. Po tym zadzwonił do kuzynki i oznajmił, że jednak przyjedzie. Rodzinka się ucieszyła, Artur tym bardziej. W końcu miał zobaczyć swoją siostrę. Poczułam, że właśnie zrobiłam coś najlepszego na świecie.
   Artur chciał mnie namówić na wyjazd z nim, lecz ja nie chciałam. Święta to dla mnie ciężki czas. Z resztą dla moich rodziców też.
   Nigdy mu tego nie mówiłam, ale nienawidzę świąt od czasu śmierci Margaret. Pierwszego dnia świąt zmarła na atak astmy. To było tak: Dostałyśmy od rodziców piłkę i zaczęłyśmy z nią biegać po podwórku. Ja ciągle ją zachęcałam, ona nie odmawiała. W końcu po pewnym czasie była bardzo zmęczona i kaszlała, mocno. Gdy zrobiła się cała czerwona na twarzy, byłam w szoku i płakałam. Zawołałam mamę, która w panice wybiegła z domu i zobaczyła co się dzieje. Krzyknęła by znaleźć inhalator. Szukaliśmy wszędzie. Znalazłam go pod jej łóżkiem. Szybko wybiegłam do ogrodu z przedmiotem. Było za późno. Zmarła dnia 25 grudnia 2004 roku. Matka wciąż mnie o to obwinia. Przez nią sama czuję, że rzeczywiście to moja wina. To ja ją zachęcałam do zabawy, chciałam żeby się ze mną bawiła... Zabiłam ją, ale nieumyślnie. Ciężko mi z tym, ale pogodziłam się z jej śmiercią. Nie to co mama.
   Po opowiedzeniu tego Arturowi, przytulił mnie mówiąc, że wie jak się czuję. Nie dziwię się. On stracił rodziców, ja siostrę. Bliska rodzina.
   - Czyli nie mam na co liczyć w sprawie wspólnego wyjazdu? - odsunął się na kilka centymetrów.
   - Nie - pokręciłam głową - Od ośmiu lat nie obchodzę tych świąt.
   - Dobra, nie będę nalegał - westchnął - Ale wiesz, że w każdej chwili możesz zmienić zdanie i jechać. Masz... - spojrzał na kalendarz - trzy dni na zmianę decyzji - uśmiechnął się.
   - Nie chcę wam tam przeszkadzać - stwierdziłam.
   - Nie będziesz przeszkadzać - pocałował mnie - Oni cię potraktują jak członka rodziny. Obiecuję.
   - Artur, serio - spojrzałam na niego smutno - Jedź sam. Oni chcą ciebie. Poradzę sobie.
   Zamilkł. Zrozumiał, że nie dałabym rady. Co roku w okresie świąt jest mi ciężko i nie mam ochoty na tą sztuczną kolację z kimkolwiek. Odwalanie tej szopki nie jest dla mnie miłe.

Dwa dni do świąt                                                     ***

   - Napisz do mnie od razu jak dotrzesz - prosiłam - Chcę wiedzieć, że nic ci nie jest.
   - Zadzwonię - zapewnił mnie - Spokojnie.
   Artur zaraz miał samolot, a ja chciałam być pewna, że doleci bezpiecznie. Bardzo nie lubiłam samolotów. Zawsze, gdy nimi lecę, czuję się jak w latającej puszcze i wydaje mi się, że coś się stanie. Panikara ze mnie.
   Usłyszeliśmy informację o tym, że samolot za chwilę odlatuje, więc wstaliśmy i podeszliśmy do bramek.
   - To lecę - popatrzył mi w oczy.
   - Będę tęsknić - rzekłam.
   Przyciągnął mnie do siebie i pocałował mocno i długo. Oderwał się, pożegnaliśmy się i poszedł. Patrzyłam jak przechodzi przez kontrolę, po czym zniknął mi z oczu. Ja powoli zmierzałam do wyjścia. Poczułam małe ukłucie w sercu. Tak, już za nim tęskniłam. Zaczęłam się zastanawiać czy powinnam była tu zostawać. Mogłam odwiedzić swój kraj. Ale było już za późno.
   Wróciłam do domu taksówką. Tam napotkałam mały chaos. Chłopaki pakowali się na wyjazd do swojej rodziny na święta do San Francisco, gdzie ich rodzice się wyprowadzili. Z nimi także nie jadę. Postanowiłam zostać w domu i nie myśleć o tym dniu. Tak było dla mnie najlepiej.
   Weszłam do salonu i napotkałam tam Annie. Dawno jej nie widziałam. Zmieniła kolor włosów. Jak kiedyś była ruda, tak teraz miała kruczoczarne włosy. Podkreślało to zieleń jej pięknych, dużych oczu. Uśmiechnęła się do mnie czerwonymi ustami. Odwzajemniłam gest i podeszłam do niej.
   - Hej, kochana - odezwała się, wstała i mnie przytuliła - Ale się zmieniłaś. Wyładniałaś - przyjrzała mi się.
   - Cześć - zaśmiałam się - A gdzie tam. Wciąż taka sama - machnęłam ręką.
   - Opowiadaj - usiadłyśmy - Jak tam twoja wielka miłość? - była bardzo ciekawa.
   - Wyjechała do Polski na święta - westchnęłam.
   - Ojej - zasmuciła się - Ale nie martw się - zaczęła bawić się moimi włosami - Masz nas. Pojedziesz z nami, prawda? - patrzyła na moje kosmyki - Ładny odcień.
   - Ja z wami nie jadę. Zostaję tutaj.
   Zdziwiła się, ale nie drążyła tego tematu, za co jej dziękuję. Zaczęła opowiadać o różnych castingach do pokazów mody, do gazet, do reklam. Jak wiedzie jej się z Mattem. Jej życie było bardzo kolorowe. Dosłownie. Zawsze widywałam ją w innych wielokolorowych ciuchach. Dostaje je od projektantów. Trochę za bardzo wyszukane jak na mój gust, ale na Annie świetnie się prezentują.
   Jared przyszedł do nas i przysiadł na stoliczku na przeciwko kanapy, na której siedziałyśmy.
   - O czym wy znowu tak plotkujecie? - podniósł jedną brew.
   - O tobie - rzekła Annie - I o tym czemu nosisz ten dziwny, zielony szal.
   - To zielony? - przyjrzałam się - To raczej zgniła zieleń - zaśmiałam się.
   - Ale zielony.
   - Lubię ten szal - stwierdził Jay.
   - A lubisz modę? - spytałam.
   - Tak - spojrzał na mnie.
   - To zdejmij go.
   - Nie.
   - Bo ja to zrobię - ostrzegłam.
   - Jak mnie złapiesz - pokazał mi język.
   Sięgnęłam po jego szal, ale momentalnie uciekł mi. Zaczęłam go gonić po salonie, śmiejąc się przy tym głośno. Kilka razy prawie go miałam, ale w ostatniej chwile zdążył uciec. W pewnym momencie przeskoczył przez fotel, więc chciałam to powtórzyć, lecz źle stanęłam i z hukiem wylądowałam na ziemi. Syknęłam z bólu. Wylądowałam na tyłku i lekko na głowie. Jared śmiał się jeszcze głośniej, ale po chwili przybiegł do mnie i podniósł moje ciało. Pytał czy wszystko w porządku, na co ja powiedziałam, że boli mnie czoło z prawej strony. Obejmował mnie jakby bał się, że stracę przytomność. Pocałował mnie w bolące miejsce i uśmiechnął się do mnie. Ja szybkim ruchem ściągnęłam ten okropny szal z jego szyi i wyrwałam się z jego uścisku. Wyszedł z salonu, a ja wróciłam do Annie z szalem.
   - Możemy go spalić - stwierdziłam, siadając na to samo miejsce co wcześniej i odkładając szal na stolik.
   - Słuchaj - zaczęła - Czy Jared ma kogoś obecnie?
   - Z tego co mi wiadomo to nie - spojrzałam na nią.
   - A czy wspominał o tym, że jest... w kimś zakochany? Ma kogoś na oku?
   - Tak, coś tam kiedyś wspominał - zmrużyłam oczy - Do czego zmierzasz?
   - To jak na ciebie patrzy - patrzyła na moja reakcję - Jak się przy tobie zachowuje, jak cię dotyka. Jak pocałował w czoło... - zaczęłam sie jje bać.
   - Nie - szepnęłam.
   - Oj tak - uśmiechnęła się - On się w tobie zakochał! - ucieszyła się.
   - Nie bądź śmieszna - zaśmiałam się nerwowo.
   - Nie widzisz tego? - zdziwiła się.
   - Nie sądzę, żebym była w jego typie.
   - Ja stwierdzam inaczej - poruszyła zabawnie brwiami.
   Wydawało mi się to bardzo śmieszne. No bo jak to możliwe? Jared zakochany we mnie? Przecież znam go i wiem, że lubi inny typ kobiety. Nie, Annie się myli. To po prostu zwykłe zachowanie Jaya. Zawsze taki był wobec mnie.
   - Annie, to wykluczone. Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
   - Czyżby? - spojrzała w stronę kuchni, z której wyszedł akurat Jared.
   Podszedł i objął rękoma moją szyję od tyłu, opierając głowę na moim ramieniu. Mimowolnie się uśmiechnęłam, ale szybko się opanowałam, bo wiedziałam, że Annie wykorzysta to jako pretekst to jej kolejnych przemyśleń.
   - Chcesz coś do picia? - powiedział tuż obok mojego ucha, przez co dostałam dreszczy.
   - Nie - odpowiedziałam szybko - Dzięki.
   - Dobrze - cmoknął mój policzek - A ty, Annie - zwrócił się do czarnowłosej.
   - Kawę, jeśli można - uśmiechnęła się uroczo.
   Jared poszedł, a Annie spojrzała na mnie zwycięsko. Ta sytuacja była dwuznaczna. Nie sądzę, żeby zrobił to, bo jest we mnie zakochany, a raczej dlatego, że jest miły i kochany. Pewnie dla każdego jest taki... Co ja gadam? Dla Matta taki nie jest. Choć to jego brat...
   - Nie, Annie. Nie masz racji - trzymałam się swojego - Znamy się od wielu lat, jesteśmy dla siebie jak rodzeństwo. Wiem, że to jak mnie traktuje jest rzeczą normalna u niego, więc nie, nie jest we mnie zakochany.
   - Ja tylko mówię - podniosła ręce w geście obrony - Może kiedyś to było urocze, ale teraz wygląda to nieco podejrzanie.
   Trochę było w tym racji. Do niedawna może i było to niewinne zachowanie przyjaciół, ale dziś... O nie, niemożliwe. Nie wierzę w to.
   Po południu chłopacy i Annie szykowali się już do wyjścia. Matt wynosił bagaże do auta, ja żegnałam się z Annie.
   - Zobaczymy się w Sylwestra - ściskała mnie mocno - A do tego czasu musimy się pożegnać.
   - To tylko tydzień - zaśmiałam się.
   - Przemyśl co ci mówiłam - szepnęła, żeby Jay nie usłyszał, a ja tylko przewróciłam oczami.
   - Dobra, skarbie - przyszedł Matt i odsunął swoją dziewczynę - Daj mi się pożegnać z siostrą - spojrzał w moją stronę, po czym mnie przytulił - Te święta będą nudne bez ciebie.
   - Ty tam będziesz - uśmiechnęłam się pod nosem - Już mają przesrane.
   - No racja - zaśmiał się - Do zobaczenia - pocałował mój policzek i wyszedł z dziewczyną, zostawiając mnie z Jaredem.
   Popatrzeliśmy na siebie, po czym on mocno objął mnie, wtulając do siebie. Trudno mu było wyjeżdżać beze mnie. Zawsze jak gdzieś wyjeżdżaliśmy, to razem. Czułam, że za nim będę tęsknić najbardziej.
   - Na pewno z nami nie jedziesz? - spytał, smutno patrząc mi w oczy.
   - Jared, wiesz że to nie jest dobry pomysł - westchnęłam.
   - Ale jesteś członkiem tej rodziny - założył mi kosmyk włosów za ucho - Bez ciebie to nie to samo.
   - Jedź już - zbierało mi się na płacz, dlatego już go wyganiałam - Bo Matt się wścieknie.
   - Zobaczymy się za parę dni. Do zobaczenia - pocałował mnie w policzek, blisko kącika ust.
   Uśmiechnęliśmy się do siebie, po czym Jared wyszedł z domu. Ja za to poszłam do salonu i usiadłam na kanapie. Charlie do mnie przybiegł, położył się tu gdzie ja, opierając głowę o moje nogi. Zostałam sama z moimi pytaniami i myślami. To co mówiła mi Annie nie dawało mi spokoju. A może miała rację? Może Jared czuje coś więcej do mnie? Ale co miałabym z tym zrobić? A co ważniejsze - czy czuję to samo? Jestem w rozterce. Nigdy nie przeżywałam czegoś takiego. Nie jestem doświadczona. Co ja mam zrobić?
   Nim się obejrzałam był już wieczór. Postanowiłam wyjść z psem na spacer. Zapięłam mu smycz i wyszłam z domu w kierunku tarasu, na którym już dawno nie byłam. Ściemniło się na tyle, że zapalono już latarnie uliczne. Każdy dom jaki mijałam był już przyozdobiony na święta. To taka amerykańska tradycja, by ozdabiać cały dom różnokolorowymi światełkami i zwykłymi, ale czasem i wymyślnymi ozdobami. Można tu wyczuć rywalizację pomiędzy sąsiadami. Każdy chce mieć najładniej przystrojony dom. Mimo iż jestem pół amerykanką to jednak nigdy nie rozumiałam tej tradycji. W Polsce czegoś takiego nie ma. I nie wierzy się, że Mikołaj przynosi prezenty w Boże Narodzenie. Od tego jest Dzieciątko.
   Dotarłam na taras, ale zrezygnowałam z pozostania tu i podążyłam na wzgórze, na które chodziłam z chłopakami w dzieciństwie. Gdy tam przybyłam, usiadłam na starej ławeczce pod wierzbą płaczącą, a psa odpięłam, by pobiegał sobie ile chce. Ja patrzyłam w stronę panoramy LA. Te miasto nigdy się nie zmieniło. No może gust muzyczny z lekka odbiega od tradycji. Kiedyś to było miasto rock&roll'a. Powstały tutaj niesamowite zespoły jak Guns N' Roses czy Metallica. To miasto legend.
   Gdzieś około dwudziestej pierwszej zadzwonił mój telefon.
   - Halo? - odebrałam.
   - Cześć, kicia - usłyszałam Jareda.
   - O cześć - ożywiłam się - Dojechaliście?
   - Tak - potwierdził - Tutaj jest już zimniej niż w Los Angeles.
   - Nie dziwię się.
   - Wiesz, że już za tobą tęsknię?
   No nie, znowu to samo.
   Dopiero co się odprężyłam, zapominając o nowych problemach, a wystarczyło jedno zdanie, bym znowu miała mętlik w głowie. Nie dość, że nie wiedziałam co myśleć o tym co powiedziała mi Annie na ten temat, to jeszcze nie wiedziałam czemu serce bije mi mocniej, gdy on dzwoni. Niczego już nie rozumiałam. Jego ani siebie.
   - Ja za tobą też - odpowiedziałam, nie wzbudzając podejrzeń.
   - Co robisz? - spytał.
   - Siedzę na naszym starym wzgórzu z psem.
   - O tej porze? - zbulwersował się.
   - Jared, jestem duża - westchnęłam.
   - Tam jest niebezpiecznie o tej porze. A jak ci się coś stanie? - martwił się.
   Awww martwi się, powiedział głosik w mojej głowie.
   Opanuj się, Charlie. To normalne, że się martwi. To opiekuńczy facet.
   Zwłaszcza dla ciebie...
   - Skończ - szepnęłam do głosiku w mojej głowie, zapominając że Jay mnie słyszy.
   - Jesteś na mnie zła? - słychać było, że się zasmucił.
   Ostatnio te kłótnie w mojej głowie mnie przerażały. Biłam się z myślami, dosłownie. Ostatnim razem tak miałam przy mojej depresji. Słyszałam jakieś głosy. Najgorsze jest teraz to, że nie wiedziałam jak sobie z tym poradzić. Nie miałam z kim pogadać. Hayley wyjechała do rodziny, to samo Steven. Chad też nie obchodzi świąt, bo jest ateistą, jak ja, ale wyjechał gdzieś, nie powiedział dokąd. Tak więc moi przyjaciele byli daleko, ja w tym momencie byłam sama.
   - Nie, coś ty - przetarłam oczy - Nie mam dobrego humoru.
   - Co się stało?
   - Nic.
   - Jak coś się dzieje to mów.
   - To nie rozmowa na telefon - stwierdziłam.
   - Powiesz mi po powrocie. Nie zostawię cię tak - zapewniał.
   - Nie uniknę rozmowy? - jęknęłam.
   - Nie.
   Jak zwykle wpakowałam się w kolejną rozmowę. Nie lubiłam gadać o problemach, zwłaszcza o sercowych. Więc jak miałabym pogadać z nim o problemie związanym z nim? Co mam zrobić?
   Pogadałam z nim jeszcze przez chwilę, po czym rozłączyłam się i wróciłam do domu.

Święta                                                                       ***

   Akurat szukałam czegoś w radiu. Przełączałam co chwilę kanały, gdyż wszędzie puszczali świąteczne piosenki. Miałam tego dość. Po chwili wkurzyłam się i wyłączyłam urządzenie. Wzięłam książkę z biblioteczki Jareda i usiadłam na kanapie w salonie. Zaczęłam czytać książkę pt. Intruz. Zaciekawiła mnie od samego opisu. Opowiada o obcych istotach, duszach, które opanowały prawie całą ludzkość. Dusza Wagabunda, główna bohaterka, dostała ciało Melanie, która tak łatwo się nie poddaje. Na razie tyle przeczytałam, gdyż usłyszałam dzwonek od drzwi. Pokręciłam głową, wzdychając.
   - Jeśli to znowu kolędnicy, to się wkurwię - powiedziałam do siebie, odkładając książkę.
   Wstałam leniwie i powoli poszłam do drzwi. Wzięłam przy okazji jedną z pysznych babeczek Matta z niebieskim kremem, które zrobił przed wyjazdem. Pomyślałam, że jeśli to kolędnicy, dam ja jednemu z kolędników, by się odczepili. Albo wysmaruję jednemu twarz kremem. Tak bardzo chciałam zapomnieć o tym okresie, a oni nie dawali mi tego zrobić.
   Otworzyłam drzwi i spojrzałam na człowieka, stojącego przede mną. Brązowe, krótkie włosy, zielone oczy, lekkie rysy twarzy. Wyższy ode mnie, patrzył na mnie, ja na niego. Nie mogłam uwierzyć, że tutaj jest.
   - Tata?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Prolog

Część II: Upadek - Rozdział 14

Rozdział 13