Rozdział 5

   "Wyglądała pięknie tego wieczoru. Jej jasnoniebieskie oczy błyszczały ze szczęścia. Kończyła dwadzieścia lat. To nie była już ta mała dziewczynka, która wszystkiego się bała. Ona dorosła i była urocza. Nie... Ona była piękną kobietą o niesamowitych ambicjach.
   Była tuż obok. Wydurnialiśmy się jak zwykle. Wpadliśmy na głupi pomysł. Zbliżyłem się do niej. Nasze usta połączyły się w długim pocałunku. To miał być wygłup, a jednak coś poczułem, lecz nie byłem tego pewny. Oderwała się ode mnie. Śmiała się, ja też, choć był to wynik wypicia o jedne piwo za dużo. Stwierdziłem, że powinna już pójść spać. Była zmęczona i pijana. Zaprowadziłem ją na górę. Po drodze upadła na schodach. Pomogłem jej wstać. Nasze spojrzenia znowu się spotkały. Nie mogłem się powstrzymać. Znowu ją pocałowałem. Wziąłem jej zmęczone ciało na ręce i zaniosłem do siebie, by następnie położyć na łóżku. Zamknąłem drzwi i wróciłem do niej. Byłem tuż nad nią, nad jej oczami. Tak bardzo przyciągały. Powróciłem do całowania. Nawet nie chciała przerywać. Była bardziej niż chętna. Przypomniałem sobie też, że nie była świadoma. Więc jak mogłem? Jak mogłem wykorzystać taką sytuację? Nigdy nie chciałem jej skrzywdzić i nie chcę tego robić. a gdybym tego sam nie przerwał, nie wybaczyłaby mi. Ona mi ufa. A ja ją zawiodłem, mimo iż nawet tego nie pamięta..."

   - Charlie... - patrzył na kartkę i nie wiedział co powiedzieć.
  To było chore. Opisał coś, co albo było prawdą albo jego wyobraźnią. Co by było lepsze? Chyba to drugie. Szkoda, że tym nie było. 
   - Czy to prawda? - próbowałam zachować spokój.
   - Tak - powiedział cicho, nawet na mnie nie patrząc.
   - Dlaczego? - poczułam łezkę na policzku - Czemu nie powiedziałeś całej prawdy?
   - Żeby cię chronić...
   - Kurwa, przed czym? - warknęłam.
   - Charlie - wstał i podszedł do mnie - Nie chciałem co mówić, bo wiedziałem jaka będzie twoja reakcja na to - położył ręce na moich ramionach.
   - Byłaby lepsza od tej...
   - A skąd miałbym mieć pewność? - spojrzał w moje oczy - Charlie, nie chciałem cię wtedy skrzywdzić. Byliśmy pijani... - zjechał rękoma na moje nadgarstki.
   - Ale jednak skrzywdziłeś i to mnie boli - wybuchłam płaczem - Ty byłeś świadomy tego.
   - Charlie...
   - Najgorsze jest to w jaki sposób się dowiaduję. Mogłeś mówić od razu.
   - Zrobiłem to dla twojego dobra - chciał mnie przytulić, lecz go odtrąciłam - Przepraszam...
   - Daruj sobie teraz - odwróciłam się i poszłam w stronę drzwi wyjściowych.
   - Gdzie idziesz? - poszedł za mną.
   - Nie ważne - wyszłam, trzaskając drzwiami.
   Na szczęście wzięłam swoją skórę, gdyż trochę mroziło na dworze. Cała roztrzęsiona biegłam w stronę tarasu. Było ciemno, grubo po dwudziestej drugiej. Nie bałam się. Ogólnie miałam w dupie, że coś mogłoby mi się stać. Nic gorszego już nie mogło mnie spotkać. Dotarłam na taras i usiadłam na barierkach, jak zawsze i patrzyłam na oświetlone LA. Wciąż nie mogłam powstrzymać płaczu. Nie umiałam uwierzyć, że byliśmy tak blisko na tej imprezie. A że mi nie powiedział to już szczyt. Myślałam, że mówimy sobie wszystko. Tym razem zawiodłam się na nim.
   Jednak z drugiej strony... Chciał mnie chronić przed moją głupotą. Cały czas myślał nie o sobie, lecz o mnie. Wiedział, że będzie ciężko mi przetrawić taką informację. W końcu jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, znamy się całe życie. Ja wiem, że nie zrobiłby mi niczego złego świadomie. Za dobrze go znam. Nie jest typem drania. To najukochańszy facet na świecie.
   W tym momencie zrobiło mi się głupio. Przecież to bezsensu. Byliśmy pijani, prawda? Nie liczy się, bo nie myśleliśmy. Choć będąc pijanym, mówimy i robimy to na co brak nam odwagi na trzeźwo... A mam to w dupie.
   Gdzieś dziesięć minut po północy postanowiłam wrócić. Powoli zmierzałam ku domowi. Nagle zaczęłam się lękać ciemności. Przerażała mnie ta cisza i mrok, połączony ze słabymi światłami latarni na ulicy. Przyspieszyłam kroku. Zrobiło mi się zimno. Zapięłam moją kurtkę i skrzyżowałam ręce, by było mi nieco cieplej. Dotarłam do domu po dziesięciu minutach. Weszłam, ściągnęłam skórę i poszłam do pokoju. Przebrałam się w pidżamę i zeszłam na dół do kuchni po szklankę wody. Przechodząc przez salon, zauważyłam kogoś leżącego na kanapie. To był Jared. Podeszłam cicho do niego i uklękłam obok. Czekał na mnie. Miał w dłoni komórkę. Próbował się do mnie dodzwonić zapewne. Zrobiło mi się go żal. Cmoknęłam jego policzek i chciałam już iść na górę, lecz Jay się obudził i mnie zatrzymał.
   - Charlie - miał zachrypnięty głos.
   - Jestem tu - znów uklękłam.
   - Wróciłaś - uśmiechnął się.
   - Nie mogłam nie wrócić.
   - Przepraszam cię bardzo - podniósł się.
   - Pogadamy o tym jutro - stwierdziłam - Chce mi się spać.
   - To chodź tu do mnie - podniósł koc, którym był przykryty.
   Przez chwilę zastanawiałam się czy to dobry pomysł. W końcu wciąż nie otrząsnęłam się po tym. Ale w sumie czemu nie?
   Uśmiechnęłam się i położyłam obok niego, po czym wtuliłam się w jego tors, a ten przykrył nas kocem. W końcu było mi ciepło. Znów czułam się jak mała dziewczynka, która znalazła schronienie u swojego brata.
   - Kocham Cię - mruknęłam do niego.
   - Ja ciebie bardziej - pocałował mnie w czoło i oboje zasnęliśmy.

Następnego dnia                                                     ***

   Rano wyjaśniliśmy sobie wszystko na spokojnie i uznaliśmy, że najlepiej jest zapomnieć o tym incydencie. Po co to rozpamiętywać? Tylko kłopoty z tego by były.
   Szykowałam się na spotkanie z Arturem, który zaprosił mnie na randkę. Byłam podekscytowana. To miała być moja pierwsza randka. Chciałam wyglądać ładnie. Wybrałam zwiewną, uroczą, czarną sukienkę, sięgającą do kolan z paseczkiem skórzanym. W łazience rozczesałam włosy i zostawiłam je tak jak leżały. Pocieniowałam lekko oczy dla podkreślenia koloru tęczówek. Postanowiłam założyć także pończochy, wyglądające jak siatka. Oczywiście jak to ja musiałam założyć też coś, bez czego nie byłabym sobą. Skórzane rękawiczki bez palców, zapinane dwoma klamrami. Nie mogłam tego nie zabrać. Jako, że nie umiem chodzić na obcasach, wybrałam sobie wyćwiekowane, czarne vansy. Jak dla mnie było idealnie.
   Wyszłam z pokoju i powoli schodami zmierzałam na dół. Byłam ciekawa reakcji chłopaków. Podążyłam do salonu, gdzie akurat przebywał Jared. Gdy tylko się obrócił, doznał szoku na mój widok.
   - Charlie - wstał i szybko do mnie podszedł - Pięknie - przyznał.
   - To chciałam usłyszeć - zaśmiałam się - Dzięki.
   - Powalisz go na kolana - stwierdził z uśmieszkiem.
   - Nie wątpię.
   - Kiedy ja cię ostatnio taką widziałem? - złapał moje dłonie.
   - A nie wiem - westchnęłam cicho.
   - Artur to cholerny szczęściarz - spoglądał mi w oczy.
   - Bez przesady.
   - Mówię, co myślę - objął mnie rękoma w pasie.
   - Boję się twojego umysłu - położyłam ręce na jego ramionach.
   - Jak każdy - rzekł - Matt! Chodź! - zawołał w stronę kuchni.
   Matt wchodząc do salonu zrobił wielkie oczy i zaczął mnie komplementować jak brat, ale też musiał się ze mną podroczyć. Pstryknął mi też oczywiście zdjęcie. Chciał uwiecznić tak rzadki widok jak "Charlie i sukienka". W sumie dobrze zrobił. Za pewne szybko nie powrócę do takiego stroju.
   Zdjęcie trafiło na Instagrama Matta, gdzie po chwili pojawiły się pierwsze komentarze. I pozytywne i negatywne. Ktoś tu zazdrościł, że przyjaźnię się z gwiazdami sceny rockowej. Ignorowałam ich. Ale też ich rozumiałam. Sama zazdroszczę przyjaciołom moich idoli. Chciałabym mieć znajomość z jednym z nich. Marzenia...
   Usłyszałam dzwonek do drzwi. Jay pobiegł do nich, a ja przeczuwałam, że to Artur. Zaczęłam się denerwować. Matt mnie uspokajał.
   - Wyglądam dobrze? - czułam jak mi serce wali o klatkę piersiową.
   - Przepięknie - uśmiechnął się - Idź.
   Nieśmiało wkroczyłam do przedpokoju, gdzie stał Artur i Jared. Obaj spojrzeli w moją stronę. Mój przyjaciel aż oniemiał.
   Czy ja faktycznie wyglądam jak jakaś Miss Ameryki?, pomyślałam.
   Artur prezentował się o wiele lepiej. Niebiesko-czarna koszula w kratkę, czarne rurki i zajebista skórzana kurtka. Przystojniak.
   Podeszłam wolno do chłopaka i uroczo się uśmiechnęłam.
   - Hej - przywitałam się.
   - Hej - pocałował mój policzek, przez co zarumieniłam się.
   - Masz jej pilnować, młody - ostrzegł go Jay, na co wysłałam mu morderczy wzrok - No co? - spojrzał na mnie.
   - Jesteś jak mój ojciec - zaśmiałam się.
   - Ktoś musi - stwierdził rozbawiony.
   Nagle przybiegł do mnie pies caly uradowany. Uklękłam przy nim i go głaskałam.
   - Charlie mój, pilnuj zatroskanego tatuśka - zwróciłam się do psa, na co ten szczeknął. Zaśmiałam się i stanęłam znów przy Arturze.
   - Pamiętaj kto cię karmi - rzekł Jay do Charliego, a ten parsknął.
   Potrząsnęłam głową z niedowierzania, po czym zabrałam swoją kurtkę i wyszliśmy z domu. Chłopacy życzyli nam dobrej zabawy. Spacerkiem dążyliśmy do centrum miasta. Była godzina dziewiętnasta, więc na dwudziestą powinniśmy dotrzeć. Co chwila wygłupialiśmy się, śmialiśmy, robiliśmy głupie foty. Z nim wszystko było fajne. Dobrze się z nim dogadywałam. Rozumieliśmy się nawet bez słów. Czułam, że jest najlepszym co mnie spotkało.
   W centrum spacerowało pełno ludzi, którzy chcieli się zabawić, napić albo po prostu przewietrzyć. Zastanawiałam się co wymyślił Artur. Zmierzaliśmy po nieznanych mi uliczkach, które mimo iż były krótkie bądź małe, to jednak oblegali je mieszkańcy. W końcu wkroczyliśmy na Melrose, gdzie znajdował się mały rockowy klubik. Wręcz się ucieszyłam, że tutaj spędzimy trochę czasu. Wchodząc do środka, zwróciłam się do Artura.
   - Nie wiedziałam, że jeszcze istnieją takie lokale - uśmiechnęłam się.
   - w Los Angeles wszystko jest możliwe - poprowadził mnie w głąb klubu.
   To było odjechane miejsce. Ściany były w ciemnych kolorach czerwieni i czarnego. Światła na nich to małe gitary. Nie brakowało także zdjęć tych pięknych instrumentów i różnych muzyków lat 70 i 80. Stoły poustawiane pod ścianami były dębowe i przy każdym stały ławy wyłożone poduszkami. Scena, na której prezentowały się różni artyści. Oczywiście nie mogło zabraknąć barku, przy którym stały wysokie krzesła.
   Tego dnia przybyło dużo ludzi, za pewne dlatego, że miał się tu odbyć koncert. Ale zanim się rozpoczął, każdy robił co innego. Niektórzy siedzieli przy stolikach bądź przy barku, popijając piwo lub inne trunki. Niektórzy tańczyli do rockowych ballad, wydobywających się z starej szafy grającej. Były tu osoby młode, takie jak my, ale i też te starsze, chcąc w tym miejscu powrócić do dawnych czasów. Ten bar miał coś w sobie, że czuło się tutaj fantastyczna atmosferę. Rozmawialiśmy z kilkoma starszymi osobami. Mieli bardzo ciekawe historie. Na przykład taki sześćdziesięcioletni mężczyzna w latach 80' podczas koncertu Aerosmith poznał swoją żonę. Twierdził, iż utwory tego zespołu w jakiś sposób ich połączyły. Romantycznie. Albo kobieta po pięćdziesiątce, wyglądająca wciąż młodo jak na swój wiek, ubrana jak motocyklistka, poznała kiedyś samego Saula Hudsona, czyli Slasha. Było to krótka znajomość, ale "piękna i nie do zapomnienia". Te historie były wyjątkowe, a należały do osób, które nie są często akceptowane. Każdy pisze swoja własną historię.
   Po godzinnym koncercie pożegnaliśmy to cudne miejsce i podążyliśmy przed siebie wzdłuż ulic miasta. Było już dawno po dwudziestej drugiej, a jednak LA wciąż tętniło życiem. Trzymając się za ręce, rozmawialiśmy non stop. Po jakimś czasie nam się znudziło i poszliśmy na wzgórza do pewnego lasku, gdzie można zobaczyć dzikie zwierzęta. Było ciemno i cicho, ale z Arturem się nie bałam.
   - Strasznie tu jest w nocy - stwierdziłam, przybliżając się do chłopaka.
   - I dobrze - uśmiechnął się do mnie.
   - Jak to "dobrze"? - zdziwiłam się.
   Ten tylko spojrzał w moja stronę, odsunął się i zaczął się oddalać ode mnie w nieokreślonym kierunku. Patrzyłam na niego przez chwilę, zastanawiając się co mu odwaliło. Po chwili zorientowałam się, że jestem sama, więc zaczęłam iść w tym samym kierunku. Niestety, w mgnieniu oka zniknął mi z oczu.
   - Artur? - zawołałam - No weź, daj spokój.
   Z lekka przechodziły mnie dreszcze z zimna i strachu. Spanikowana, próbowałam go odnaleźć wzrokiem. Na próżno. Było bardzo ciemno i nic nie widziałam.
   - Artur, to nie jest śmieszne! - zezłościłam się.
   Znalazłam jakąś ścieżkę, więc postanowiłam nią iść. Po minucie wyszłam z lasku i znajdowałam się na małej otwartej przestrzeni na górce, z której widać było miasto. Patrzyłam w tą stronę jak zahipnotyzowana. Widok oświetlonego LA zawsze wywołuje u mnie te same uczucia. Nigdy nie byłam w tym miejscu. Tu było fajniej niż na tarasie widokowym. O wiele spokojniej.
   Nagle poczułam dźgnięcie w boczkach, przez co cicho pisnęłam i odskoczyłam w przód. Odwróciłam się i ujrzałam Artura, najwyraźniej rozbawionego.
   - To tylko ty - odetchnęłam, a po chwili walnęłam go w ramię - Jesteś wredny.
   - No wiem - wciąż się śmiał.
   - Obrażam się - odwróciłam głowę.
   - Oj, Charlie... - podszedł i objął mnie w pasie - Na mnie się będziesz gniewać?
   - Nie - spojrzałam w jego oczy - Nie umiem - uśmiechnęłam się słodko.
   Przez moment patrzeliśmy na siebie, po czym on mnie pocałował. Zarumieniłam się i przytuliłam go, patrząc na migoczące światła miasta.

Dwa tygodnie później                                               ***

   Praca. Kocham całymi dniami przesiadywać w sklepie, do którego rzadko zaglądają klienci. Szczerze zastanawiałam się, czy warto było jeszcze pracować w tym miejscu. Mała kasa, klientów brak, nudy nad nudami. Tylko towar był idealny. Marnowałam tutaj tylko czas. W końcu wciąż byłam na utrzymaniu chłopaków, co im nie przeszkadzało. Musiałam się kogoś poradzić.
   Przeglądałam twittera, gdy Artur wyszedł z zaplecza i usiadł obok mnie, całując mój policzek. Oficjalnie byliśmy w związku. Już nie mogłam się powstrzymywać. Chciałam z nim być. Moje postanowienie miałam w dupie. Dojdę do celu będąc z kim bądź nie.
   - Taki ładny dzień, a my musimy tutaj siedzieć - narzekałam, opierając głowę o jego ramię.
   - Oj tam, młoda... - zaśmiał się.
   - Ja ci dam "młoda" - walnęłam go w ramię - Jesteś tylko dwa lata starszy ode mnie.
   Naszą rozmowę przerwał Steven, który wparował do sklepu zdenerwowany. Byliśmy zdziwieni jego widokiem. O tej porze zazwyczaj siedzi w sali prób i ćwiczy grę na perkusji.
   - Co ty, biegłeś? - spytał Artur.
   - Nie, kurwa. Leżałem - warknął, dysząc ze zmęczenia - Pewnie, że biegłem. Z drugiego końca miasta.
   - Spokojnie, Steve - powiedziałam - O co chodzi?
   - Adrianna odeszła z zespołu - wytłumaczył.
   - Co?! - oboje byliśmy w szoku.
   - No tak - rzekł - Siedzę z Hayley u nas w sali i nagle Adrianna, wejście smoka, nie? - gestykulował tak śmiesznie, że z trudem powstrzymałam śmiech - Podchodzi do nas i takie "Mam was dość!... - udawał jej głos - ... Marnuję się przy was. Odchodzę!" i rzuciła w nas wszystkimi kartkami z tekstami. Pojebało ją.
   Patrzeliśmy na niego i nie mogliśmy uwierzyć. Adrianna bywała wredna i impulsywna, ale nikt jej nie podejrzewał, że odejdzie. Zawsze po większej kłótni wracała i wszystko wracało do normy. Najwidoczniej coś sobie ubzdurała i uznała, że musi odejść. No cóż...
   - Dlaczego ona taka jest? - załamał się.
   - Nie umie docenić waszej muzyki.
   - Była współautorką tej muzyki.
   - Ona ma IQ poniżej 20 - powiedział Steve, na co się zaśmiałam.
   Im najwidoczniej nie było do śmiechu. Stracili bardzo dobrą wokalistkę, a trudno znaleźć teraz o podobnym głosie bądź na tym samym poziomie. Mimo jej charakteru, Adrianna była utalentowana. Szkoda, że uważała się za najlepszą. Samouwielbienie nie przejdzie w zespole.
   Cała nasza trójka zaczęła się zastanawiać co dalej. Może i nie byłam w ich zespole, ale chciałam jakoś pomóc. W końcu dali mi szanse występu, chciałam się odwdzięczyć.
   - Jeśli nie znajdziemy wokalistki najpóźniej do grudnia, nasze szanse pójdą się jebać - Steve nie szczędził ostrych słów.
   - Dacie rade - rzekłam - W LA muszą być jakieś dobre wokalistki.
   - Właśnie - Artur spojrzał na mnie - Chyba znam jedną taką.
   - Kogo? - zmrużyłam oczy.
   - Patrzę na nią.
   - Ja?! - znowu doznałam szoku.
   - No a kto?
   - Chłopaki, musiałabym to przemyśleć...
   - Nad czym tu myśleć? - przerwał mi Steve.
   Miał rację. Przecież od dawna chciałam być w zespole, a właśnie miałam okazję dołączyć do nich. Już raz z nimi grałam i czułam się fantastycznie. Jak w rodzinie. Atmosfera u nich była niesamowita. O takiej kapeli zawsze marzyłam. Tak więc przyjęłam ich propozycję. Zadzwonili do reszty, którzy ucieszyli się na tę wiadomość. A mnie czekała masa roboty, gdyż trzeba było nauczyć się wszystkich utworów. Lecz nie był to dla mnie żaden kłopot, bowiem piosenek uczę się w mig.

                                                                                   ***

   Wieczorem siedziałam z Jaredem na tarasie za domem i graliśmy na gitarach. Ja miałam swojego akustyka koloru piaskowego, Jay czarnego. Popisywaliśmy się krótkimi solówkami lub graliśmy coś razem. Uwielbiałam z nim spędzać tak czas. Dogadywaliśmy się bez słów. Tylko ja, on i gitary, które przemawiały za nas. Tak samo było jedenaście lat temu. Przesiadywaliśmy w ogrodzie pod wierzbą płaczącą, która rosła na samym środku. Jared uczył mnie grać na gitarze, a Matt rozmawiał z Margaret. Miły wieczór przy zachodzie słońca. Gdy słońce w połowie było schowane za horyzontem, odłożyłam gitarę i oparłam się o Jareda, który delikatnie mnie objął i przycisnął do siebie. Kątem oka zauważyłam, że Margaret romansuje z Mattem. Od zawsze wiedziałam, że coś między nimi było. Dużo czasu razem spędzali. Zapowiadało się, że ze sobą będą. Było jednak za późno.
   Ten moment przypomniał mi się, gdy zobaczyłam zachodzące słońce, malujące niebo na różne odcienie pomarańczowego. Ja siedziałam na ławce z poduszkami, Jay na przeciwko mnie na wiklinowym fotelu. Zastanawiałam się, czy porozmawiać z nim o mojej pracy. Może mógłby mi coś poradzić. W końcu od tego jest przyjaciel.
   - Jared... - odezwałam się - Mam pytanie.
   - Słucham, kotek - przerwał grę.
   - Warto pracować w miejscu, które mało ci daje?
   - Chodzi o Twoja pracę? - odłożył gitarę.
   - Tak.
   - No wiesz, to zależy od ciebie. Ja wciąż uważam, że to bezsensu tam pracować, skoro masz nas, prawda?
   - Ale boję się, że was obciążam...
   - Nie pitol - zaśmiał się - Jesteś naszą rodziną, a rodzinie się pomaga.
   - Wiem - westchnęłam - Dzięki.
   Uśmiechnął się do mnie i kontynuował grę na instrumencie. Słuchałam jego spokojnej, słodkiej melodii, patrząc jak dzienna gwiazda już znika. Czułam niesamowity spokój w sobie. Chciałam, żeby ta chwila trwała w nieskończoność. Rzadko zdarzało mi się być cicho przez tyle czasu. Ostatnim razem nie odzywałam się podczas mojej depresji. Przez wiele miesięcy milczałam, zamknęłam się w sobie. Nikt nie umiał mi pomóc. W końcu sama z tego wyszłam. Nikomu nie wytłumaczyłam wszystkich powodów depresji. Chłopaki wiedzieli tylko o tym, że śmierć siostry i szaleństwo matki doprowadziły mnie do takiego stanu. O reszcie wolałam nie wspominać. Jeśli będę gotowa, to powiem. Wciąż mam w sobie ten lęk, że wszystko wróci. Strach, ból, zakłopotanie, słabość... To było najgorsze przeżycie mojego życia. Okaleczałam się. Ludzie widzą w tym bezsens. Jednak oni nie przeszli przez to samo. Ale nie życzę im tego. To nie jest miłe doświadczenie.
   Chcąc się wygadać z moich przemyśleń, odłożyłam gitarę i wzięłam głęboki oddech.
   - Jay...
   - Tak? - nie przerwał melodii.
   - Masz czasem strach, że przeszłość powróci do ciebie?
   - Czasem - spojrzał w moją stronę - To normalne, ale trzeba myśleć pozytywnie. A czemu pytasz?
   - Bo też się boję - westchnęłam.
   - Czego?
   - A nie ważne... - stwierdziłam, rezygnując.
   Sama nie wiem po co zaczęłam ten temat. Przecież miałam nie rozpamiętywać przeszłości. Obiecałam sobie. Dlaczego tak trudno jest mi tego dotrzymać?
   - Ważne - wstał i usiadł obok mnie, obejmując ręką - Powiedz.
   - No dobra - powiedziałam - Boję się, że znowu to się stanie... że znowu powróci depresja. nie chcę przechodzić ponownie przez to piekło.
   - Charlie - gładził moje włosy - Dlaczego się tego obawiasz? Wtedy nie miałaś przy sobie tak bliskich osób, czego żałuję. Mogłem wtedy cię zabrać od twojej mamy jak najszybciej, jak to obiecałem twojemu tacie...
   - Co? - spojrzałam na niego.
   - Po śmierci Margaret, twój tata przewidział co będzie się działo. Przed waszym wyjazdem przyszedł do mnie i poprosił, bym się tobą zaopiekował, gdyby zaczęło się dziać źle. Ufa mi. Wiedział, że nie zostawię cię w potrzebie.
   - Dlatego... mnie przyjąłeś? Bo obiecałeś to mojemu tacie?
   - Nie tylko. Ja tego chciałem.
   - Dlatego też dał mi wolną rękę co do mojej decyzji o ucieczce... - nie mogłam w to uwierzyć - A czemu nie zabrałeś mnie, gdy byłam w złym stanie?
   - Sam miałem kłopoty. Ciągłe kłótnie z rodzicami doprowadziły do tego, że wyprowadziłem się od nich. A potem nie miałem gdzie mieszkać. Nie miałem jak Cię zabrać - tłumaczył.
   Nigdy nie wiedziałam, że tata tak bardzo ufa Jaredowi. To była dla mnie nowa wiadomość. To wszystko ukrywali przede mną przez tyle lat. Jak mogli? Chociaż... Nie chcieli mnie martwić. Zrobili to dla mnie. Kolejny raz mój tata zaskoczył mnie bardzo. On naprawdę chciał mnie chronić przed matką. Od czasu śmierci Margaret. Jedyna osoba, która mnie rozumiała była wciąż obok.
   Jay wytłumaczył jeszcze, że kilka razy chciał przyjechać, lecz jego rodzice się na to nie zgodzili. Przez to właśnie się z nimi kłócić i w końcu wyprowadził. Obiecał sobie, że jak tylko znajdzie mieszkanie, znajdzie sposób by mnie zabrać. Gdy już był w gotowości, by jechać po mnie, ja wypaliłam z pomysłem ucieczki. Pomyślał, że to będzie lepsze. Poczekaliśmy tylko na odpowiedni moment. W tym czasie zdążył osiągnąć sukces z zespołem, a ja skończyłam szkołę na kierunku fotograficznym. Wtedy postanowiłam, że to najlepszy czas. Omówiłam plan z braćmi i zaczęliśmy działać. Miałam mieć akurat badanie, bo mam guza z tyłu głowy i matka wielce się przejęła, że mogę umrzeć. Plan był taki, że podjadą po mnie pod szpital, a ja niezauważenie wyjdę z niego i pojedziemy do domu, a potem na lotnisko. Udało się. Niestety nie przewidziałam tego, że mnie znajdą. Ale ostatnio mam spokój od nich. Przestali się mną interesować. Matka pewnie pogodziła się z tym. a tata... pewnie tęskni. Muszę się z nim skontaktować w końcu.
   Podziękowałam Jayowi za wszystko co dla mnie zrobił. Mało kto jest taki kochany jak on. A pomógł mi wyjść na dobrą drogę. To on dopingował mnie we wszystkim, powtarzał, że trzeba walczyć. Bez niego nigdy bym tu teraz nie była.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Prolog

Część II: Upadek - Rozdział 14

Rozdział 13